Close

Kia XCeed GT-Line. Nic mi więcej nie potrzeba (TEST)

Po kilku dniach spędzonych z XCeedem po faceliftingu w wersji 1.5 T-GDI GT-Line doszedłem do wniosku, że racjonalnie patrząc, ma on wszystko, czego oczekuję od samochodu w codziennym użytkowaniu. Wy prawdopodobnie również

Po trzech latach od debiutu XCeed doczekał się liftingu. O tym, co dokładnie w nim zmieniono, pisałem W TYM MATERIALE. Największą nowością jest wersja GT-Line i to właśnie ona trafiła w moje ręce na kilka dni. Bardzo łatwo ją rozpoznać po innym zderzaku przednim, który jest bardziej „drapieżny” – wyróżnia go duży wlot powietrza w dolnej części, agresywniej zarysowany „tiger nose” i boczne wloty wykończone ciemnym chromem. Z tego samego materiału wykonano ramki wokół szyb bocznych, zaś relingi dachowe są czarne. Z tyłu mamy inne lampy, niż w pozostałych wersjach – składają się z 37 trójwymiarowych diod LED, mają dynamiczne kierunkowskazy i świetnie prezentują się po zmroku. Dyfuzor w tylnym zderzaku jest lakierowany w kolorze nadwozia, auto dostało również dedykowane tylko tej wersji 18-calowe felgi. Lakier, który widzicie na zdjęciach (autorstwa wyjątkowo uzdolnionego Filipa Blanka) jest nowością i nazywa się Celadon Spirit Green. O ile w katalogu jego odcień przypominał mi świeżo podlaną trawę na polu golfowym, to w rzeczywistości bliżej mu do słynnego British Racing Green, przez co idealnie komponuje się z usportowioną stylistyką GT-Line.

Jeżeli chodzi o wnętrze tej wersji, to mamy tutaj fotele obite czarnym zamszem i skórą z białymi przeszyciami i emblematami GT-Line. Do tego czarną podsufitkę, aluminiowe nakładki na pedały oraz mięsistą, doskonale leżącą w dłoniach kierownicę z logo GT-Line. Tyle teorii. A jak w praktyce wygląda życie z Kią XCeed 1.5 T-GDI GT-Line?

Oryginalnie i praktycznie

Choć XCeed jest na rynku już od trzech lat, to trzyma się lepiej niż dobrze. Moim zdaniem pod względem stylistyki to nadal jeden z najciekawszych crossoverów segmentu C. We wspomnianym kolorze i wersji GT-Line dodatkowo przyciąga spojrzenia – niejednokrotnie widziałem odwracające się za nim głowy na ulicy. Na 18-calowych felgach ma 18,4 cm prześwitu, ale zgrabna sylwetka, opadająca w stylu coupe tylna klapa i zachodzące głęboko na błotniki światła dodają całej sylwetce lekkości i sportowego sznytu. Po prostu przyjemnie się na niego patrzy.

We wnętrzu nie eksperymentowano. Jest tutaj praktycznie, przejrzyście i intuicyjnie. Czyli tak, jak lubię. Duże cyfrowe ekrany w każdej konfiguracji są bardzo czytelne, podobnie jak obsługa centralnego dotykowego monitora. Nawet jeżeli ktoś po raz pierwszy ma do czynienia z nowoczesnymi multimediami w aucie, to i tak bez trudu się połapie w interfejsie opierającym się głównie na dobrze opisanych ikonach. Panel klimatyzacji i najczęściej używane funkcje nadal mają formę fizycznych przycisków i pokręteł – porządnie wykonanych i miękko pracujących. Jedynie wskazania ustawionej temperatury mogłyby być czytelniejsze, bo obecną czerwoną czcionkę słabo widać w słoneczne dni.

Również pod względem jakości wykończenia i użytych do tego materiałów XCeedowi nic nie można zarzucić. Góra deski rozdzielczej i boczki w drzwiach wykonano z miękkich i przyjemnych w dotyku tworzyw o przyjemnej fakturze. Wydaje mi się również, że poprawiono ich zapach. Nie, to nie żart. Każde nowe auto ma swój zapach, ale czasami niestety przypomina on sklep z tanimi butami. W nowym XCeedzie jest przyjemny, jak w drogerii – jakby bardziej „luksusowy”.

Przednie fotele oferują świetne podparcie boczne i mają wysokie oparcia, dzięki czemu nawet wysokie osoby będą miały podparte barki – a to nie jest oczywiste w tej klasie. Ich wypełnienie plus szeroki zakres elektrycznej regulacji fotela kierowcy (łącznie z podparciem lędźwi) sprawiają, że każdy znajdzie wygodną pozycję za kierownicą. Pod warunkiem, że nie zamówi szklanego dachu. Ten skutecznie ogranicza miejsce nad głową. Osoby do 185 cm nie będą tego odczuwały, ale wyżsi kierowcy powinni po prostu zrezygnować z tego dodatku dla własnego komfortu. Do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze podłokietnika środkowego, który byłby regulowany nie tylko w poziomie, ale również w pionie.

Dostęp na tylną kanapę jest bardzo dobry – drzwi szeroko się otwierają i zamontowanie tam np. dwóch dziecięcych fotelików jest banalnie łatwe. Miejsca będzie w sam raz dla dzieci lub dorosłych do 170 cm wzrostu. Na krótszych dystansach przewieziemy tam też wyższe osoby, ale umówmy się – to nie jest służbowe auto żadnej drużyny koszykarskiej czy siatkarskiej. Natomiast dla rodzin 2+2, których członkowie mają średnią krajową wzrostu, miejsca będzie pod dostatkiem. Bagażnik też nie powinien ich rozczarować, choć ja po pierwszym jego otworzeniu solidnie się zdziwiłem. Dlaczego? Bo kompletnie nie wyglądał na deklarowane przez producenta 426 litrów. Okazało się jednak, że sprawa ma „podwójne dno”. Dosłownie. 

Podłogę bagażnika XCeeda można zamontować na dwóch poziomach. Na co dzień warto korzystać z wyższego, bo wówczas pod podłogą mamy praktyczny schowek, a do głównej części łatwiej nam pakować np. zakupy albo wozić w niej psa (łatwiej wskoczy i wyskoczy). Z kolej gdy potrzebujemy większej pojemności na bagaże, to jednym ruchem ręki opuszczamy podłogę niżej. Wówczas wchodzą nam dwie wielkie walizki plus kabinówka i plecaki. Może na czteroosobowy wypad na narty z całym ekwipunkiem to trochę za mało, ale już na przykład dwutygodniowy urlop nad Adriatykiem zdecydowanie jest w zasięgu, bez konieczności montowania boksu dachowego. Co więcej, nawet po obniżeniu podłogi bagażnika, nadal mamy w jego dnie zapasowe koło dojazdowe, narzędzia do jego wymiany, a do tego dość miejsca na gaśnicę, trójkąt ostrzegawczy i inne szpargały. Duży plus również za oparcia tylnej kanapy dzielone w proporcach 40:20:40 – można na przykład złożyć tylko środkową część i przewieźć dłuższe przedmioty przy czterech osobach na pokładzie.  

Narzekać absolutnie nie można również na wyposażenie. GT-Line znajduje się na szczycie wszystkich wersji XCeeda w związku z czym w standardzie mamy tutaj wszystko. System nagłośnienia JBL, elektrycznie sterowany fotel kierowcy i klapę bagażnika, dostęp bezkluczykowy, nawigację i usługi on-line Kia Connect (przeczytacie o nich TUTAJ), skórzano-zamszową tapicerkę, cyfrowe zegary, podgrzewane fotele i kierownicę, reflektory i lampy LED oraz multum systemów wsparcia kierowcy, łącznie z asystentem martwego pola w lusterkach i systemem monitorującym ruch podczas cofania. Z opcji można dobrać tylko szklany dach.

Podsumowując tę część, XCeed GT-Line pomimo oryginalnego wyglądu jest zaskakująco praktycznym samochodem w codziennym użytkowaniu. Wystarczająco przestronnym, wykończonym dobrymi materiałami, z nowoczesnymi i intuicyjnymi multimediami, rewelacyjnym wyposażeniem. Wszystko jest tu pod ręką, nic nie męczy i nie irytuje. Gdybym miał go określić jednym zdaniem, powiedziałbym, że jest jak dobrze urządzony i wyposażony domowy salon – nie tylko przyjemnie się na niego patrzy, ale również bardzo przyjemnie spędza w nim czas. 

Dużo komfortu, trochę sportu

Na papierze motor 1.5 T-GDI z dwusprzęgłową skrzynią automatyczną 7DCT (taka była w moim egzemplarzu) prezentuje się następująco: 160 koni, 253 niutonometry, 9,2 sekund do 100 km/h, maksymalnie 208 km/h, a średnie spalanie to 6,4 litra paliwa. A jak to wszystko wygląda nie na papierze, a na asfalcie?

Szczerze mówiąc, na początku w ogóle nie czułem tych 160 koni. Miały w sobie tyle wigoru, jakby poprzedniej nocy trochę przesadziły na imprezie. Ospale reagowały na dodanie gazu, trzeba było je mocno motywować prawą stopą, aby wykazały odrobinę chęci do życia. Za to zaskakująco mało piły. Na bocznych drogach schodziłem ze spalaniem w okolice 5 litrów, a stabilna jazda drogą ekspresową z prędkością 120 km/h (według GPS) owocowała zużyciem na poziomie 6,6 litra. To oznacza, że na jednym zbiorniku paliwa (ma pojemność 50 litrów) przejedziemy 700-750 km bez tankowania. Nieźle, jak na sporego crossovera z silnikiem benzynowym i to bez technologii MHEV.

Wszystko zmienia tryb „Sport” uruchamiany przyciskiem przy skrzyni biegów. Wówczas każdy koń jakby ożywa. Inaczej zaczyna działać nie tylko skrzynia biegów, ale przede wszystkim przepustnica – każde, nawet lekkie dodanie gazu powoduje, że konie i niutonometry ochoczo zabierają się do pracy. Wrażenia są naprawdę diametralnie inne od tych w trybie normalnym.  Jakbyśmy jechali samochodem z innym silnikiem. Oczywiście powiedzenie, że XCeed staje się wówczas autem sportowym byłoby dużym nadużyciem, ale staje się zdecydowanie żwawszy i chętny do działania. I z takim jego charakterem idealnie zgrywa się układ kierowniczy i zawieszenie. 

Ten pierwszy stawia przyjemny opór (ale nie za duży), który pozwala dobrze wyczuć co dzieje się z przednimi kołami, nawet przy dużych prędkościach. Z kolei zawieszenie zestrojono sprężyście. W żadnych okolicznościach nie odczuwa się efektu bujania, a przechyły boczne w zakrętach są minimalne. Z drugiej strony, na gorszej jakości drogach, XCeed nie połamie nam kręgosłupów, tylko dobrze wybierze wszystkie nierówności, choć zrobi to nieco sztywniej niż inne samochody w tej klasie. Mówiąc krótko, pod względem prowadzenia to klasa sama w sobie. A jest to zasługa nie tylko kolumn MacPhersona na przedniej osi i potrójnych wahaczy na tylnej, lecz również specjalnych hydraulicznych ograniczników odbicia w amortyzatorach z przodu. Gumowy odbojnik unosi się w płynie hydraulicznym, co skutkuje komfortem podczas jazdy po nierównej nawierzchni, ale jednocześnie zapewnia precyzyjne prowadzenie pozbawione efektu kołysania.

Przyznaję, że podobają mi się te dwa charaktery XCeeda 1.5 T-GDI 7DCT. Z jednej strony mamy auto, które w codziennej jeździe zmienia biegi już w okolicach 1800 obr./min., jest bardzo ciche (moim zdaniem znacząco poprawiono wyciszenie, choć sama Kia o tym nie wspomina), komfortowe i spokojne. Z drugiej, po uruchomieniu trybu „Sport”, staje się zdecydowanie bardziej żywiołowe, a zwinnością na zakrętach zaskoczy niejednego hatchbacka z mocniejszym silnikiem. 

Szukajcie, a znajdziecie 

Czego szukamy w samochodach? Jedni dużych bagażników, drudzy niskiego spalania, trzeci mocy i osiągów, a jeszcze inni – komfortu. Prawda jest jednak taka, że większość z nas potrzebuje uniwersalnego środka transportu, który pogodzi wszystkie te cechy i pozwoli nam sprawnie przemieszczać się pomiędzy punktami A i B, niezależnie od tego jaka odległość je dzieli – 12 czy 1200 km. I w takiej roli XCeed 1.5 T-GDI sprawdza się idealnie. To porządny, przestronny, komfortowy, ekonomiczny i praktyczny rodzinny crossover, który rodzinie zapewnia poczucie bezpieczeństwa, a kierowcy potrafi dać zaskakująco dużo przyjemności z samego prowadzenia. Po spędzeniu z nim kilku dni doszedłem do wniosku, że racjonalnie patrząc, to niczego więcej nie potrzebuję. I założę się, że może nie wszyscy, ale większość z Was również.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa