Close

Człowiek wysokich lotów

Piotr Lisek najpierw pobił rekord Polski w skoku o tyczce wznosząc się na ponad 6 metrów, a chwilę potem sięgnął po brązowy medal podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Dausze. Zaś w międzyczasie został ambasadorem szczecińskiego dealera Kii i przesiadł się do Sorento. Czemu akurat do niego? Najlepiej niech sam Wam to powie…

Masz 27 lat i… ile medali i rekordów na koncie?

Medali? Nie mam pojęcia. Trzeba by jakiś statystyków zapytać, bo ja tego nie liczę. A jeśli chodzi o rekordy Polski w skoku o tyczce to jest ich 5 albo 6. Tytuł rekordzisty kraju traciłem, a potem znowu odzyskiwałem. Najnowszy, który nadal należy do mnie to 6,02 m osiągnięte w tym roku.

Na koncie masz też brązowy medal zdobyty na tegorocznych mistrzostwach świata. Usatysfakcjonowany?

Powiedzmy, że umiarkowanie zadowolony. Prawdziwy sportowiec zawsze liczy na więcej i jest ambitny.

Kiedy zacząłeś skakać o tyczce miałeś 14 lat. Dosyć oryginalna decyzja zważywszy na to, że Twoi rówieśnicy marzyli wówczas o byciu piłkarzami, kierowcami rajdowymi, ewentualnie drugimi Małyszami.

Prawda jest taka, że mieszkałem wówczas na wsi i – pomimo, że kochałem sport – nie miałem absolutnie żadnych perspektyw na zostanie sportowcem. Były marzenia, ale nie było infrastruktury, nie było trenerów, nie było nikogo, kto by mną pokierował. Najpierw dla zabawy skakałem wzwyż, potem – również dla zabawy – o tyczce. Pewnego dnia wujek zawiózł mnie do swojego kolegi z Poznania, który trenował tyczkarzy. No i się zaczęło. Dwa, trzy razy w tygodniu jeździłem do stolicy Wielkopolski autobusem, albo wozili mnie rodzice – w jedną stronę było 50 kilometrów. Na początku traktowałem to jako zabawę i nawet nie wiem, w którym momencie stało się to moją pracą. Dziś mogę powiedzieć, że jestem tym szczęściarzem, dla którego praca jest zabawą, a zabawa pracą. Nie znaczy to, że zawsze miałem z przysłowiowej „górki”. Bywały momenty, pewnie jak u każdego sportowca, w których się zastanawiałem, czy to jest dobry kierunek. Głównie wtedy gdy – pomimo, że wkładałem w treningi całego siebie – nie było widać ich efektów.

Co robisz gdy akurat nie skaczesz?

Uwielbiam wszystkie sporty związane z wodą: windsurfing, wakeboarding, nurkowanie i mam nadzieję, że będę mógł jeszcze spróbować klasycznego surfingu czy kite surfingu. To mnie kręci. Co ciekawe, lubię płynąć za motorówką na desce, ale za sterami motorówki już niekoniecznie.

A, byłbym zapomniał! Ostatnio, jak nie skaczę to jeszcze często gotuję. Głównie żonie, która urodziła niedawno dziecko. Żaden ze mnie Masterchef czy Magda Gessler, ale powiedzmy, że wodę na herbatę zaparzę. No i lubię to, choć rzadko mam czas.

A samochody lubisz?

Generalnie lubię jeździć i jeżdżę dużo. Kiedyś, gdy bilety lotnicze były stosunkowo drogie i na każde zawody trzeba było jechać samochodem, rocznie robiłem nawet 100 000 km. Teraz, gdy zagranicę częściej latamy, ten wynik spadł do 50 000 km, ale nadal wydaje mi się imponujący. Natomiast jeżeli chodzi o same samochody to powiedzmy, że orientuję się, co dzieje się w świecie motoryzacji. Znam trendy, nowe modele, wiem czym jest moc i moment obrotowy. Nie uważam się za wielkiego znawcę ani nie powiedziałbym o sobie, że w moich żyłach płynie benzyna zamiast krwi ale interesuję się motoryzacją.

To jaki był Twój pierwszy samochód?

Honda Civic. Kupiłem używaną zaraz po skończeniu 18. roku życia i zrobieniu prawa jazdy. Zresztą była z tego samego rocznika co ja – 1992. To nią potrafiłem przejechać 100 000 km w jeden rok i prześmiesznie wyglądała, gdy na dachu wiozłem długie na 5 metrów tyczki. Chociaż częściej woziła wówczas sprzęt filmowy – w tym okresie byłem kamerzystą na weselach.

Skakałeś o tyczce i zarabiałeś na filmowaniu nowożeńców?

Takie były czas. Na początku do sportu trzeba dokładać, a na pewno nie zarabia się na tym tyle, by utrzymać rodzinę czy nawet siebie samego. Trudno o sponsorów czy jakiekolwiek inne finansowanie np. na wyjazd na zawody do Francji, Włoch czy gdziekolwiek indziej.

Wróćmy zatem do samochodów. Co było po Civicu?

O ile Civica wspominam bardzo miło to auta, które miałem po nim już niekoniecznie. To był chyba najpopularniejszy wóz w Polsce – Volkswagen Passat B5 po lifcie ze słynnym 130-konnym TDI. Niestety, więcej czasu spędzał w warsztacie niż na drodze, a mechanicy jeździli nim częściej niż ja.

Dziś na szczęście chyba nie masz takich problemów. Niedawno zostałeś ambasadorem Grupy Polmotor – szczecińskiego dealera m.in. marki Kia. Jednocześnie usiadłeś za kierownicą modelu Sorento. To Twój pierwszy kontakt z Kią?

Tak i muszę otwarcie powiedzieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony – tak jakością samych aut Kii, jak i jakością obsługi w samym salonie. Ja już tak mam, że auto to dla mnie nie tylko zlepek blachy, plastiku i gumy, ale również ludzie, z którymi poprzez ten samochód mam do czynienia. I to w Grupie Polmotor bardzo mi się spodobało. Podobnie jak zamiłowanie samej marki do sportu i to w ujęciu globalnym. Wiem, że Kia wspiera wielkiego tenisistę Rafaela Nadala, a w Stanach Zjednoczonych jej ambasadorem jest sam król koszykówki, czyli James Lebron. Oczywiście moje osiągnięcia są nieporównywalnie skromniejsze niż tych gwiazd, niemniej bardzo się cieszę z mojego związku z Kią.

A jak to się stało, że wybrałeś akurat Sorento?

Gdy w maju wybierałem auto dla siebie bardzo kusił mnie Stinger, przymierzałem się też do Sportage’a (gabarytowo odpowiadał BMW X3, którym jeździłem wcześniej) ale ostatecznie wybrałem właśnie Sorento. Dlaczego? Po prostu spełniło wszystkie moje wymagania: mega komfortowe w długich trasach, bezpieczne, wystarczająco dynamiczne, porządnie wyposażone, a przede wszystkim niesamowicie przestronne. A to dla mnie bardzo ważne, ze względu na to, że zazwyczaj podróżuję z mnóstwem sportowego sprzętu plus z tyczkami na dachu. No i niedawno powiększyła mi się rodzina, więc dzięki Sorento nie musimy z żoną główkować, co zabrać np. na wakacje: dziecięcy wózek, łóżeczko turystyczne, wanienkę czy dodatkową walizkę. Po prostu zgarniamy wszystko.

To w takim razie pozostaje mi życzyć, byś podobnie zgarnął wszystko, co będzie do zgarnięcia w Twojej działce na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokyo.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa