Close

Ładowarki czy auta. Czego potrzebujemy najpierw?

Jedni twierdzą, że nie kupujemy samochodów elektrycznych, bo nie ma ładowarek. Inni, że nie ma sensu stawiać nowych ładowarek, bo ludzie nie kupują elektryków. Spór jest podobny do tego o to, co było pierwsze – kura, czy jajko. Pewne jednak jest to, że polska sieć ładowarek ma szansę stać jedną z najnowocześniejszy i najszybszych w Europie.

Stowarzyszenie ACEA zrzeszające największych producentów aut, przyjrzało się temu, jak wygląda infrastruktura do ładowania w poszczególnych krajach Europejskich. Potem porównano to z udziałem samochodów z wtyczką (elektryków i plug-inów) na tych rynkach. I trudno mówić o zaskoczeniu, bo  oczywiście okazało się, że najwięcej elektryków jest tam, gdzie jest najwięcej ładowarek. Ale jest też kilka ciekawostek.

Absolutnym liderem są Niderlandy (dawna Holandia). W tym nieznacznie większym niż nasze województwo mazowieckie kraju jest ponad 66 tys. punktów do ładowania! W efekcie już w 2020 roku co czwarte nowe auto wyjeżdżające na tamtejsze drogi było elektryczne.

Drugim krajem z największą liczbą ładowarek jest Francja (ma ich 45,7 tys.), a trzecim Niemcy, gdzie są ich ponad 44 tys. Udział elektryków w tych rynkach wynosił w 2020 roku – odpowiednio 11,2 oraz 13,5 proc. 

Niderlandy, Francja i Niemcy zajmują 23 proc. powierzchni Unii Europejskiej, ale znajduje się w nich 70 proc. wszystkich punktów do ładowania. Pozostałe 30 proc. infrastruktury jest rozproszone między pozostałe 27 krajów.

W środku stawki znajdują się Austria, Hiszpania i Włochy oraz Szwecja, które mają od 7,5 do 13 tys. ładowarek. Przy czym należy zwrócić uwagę, że o 500 proc. większa od Austrii Szwecja ma tylko o 25 proc. ładowarek więcej niż ona. Wynika to z gęstości zaludnienia, ale także przyzwyczajeń Szwedów – większe odległości pokonują pociągami i samolotami. Za to w elektrykach są wręcz zakochani – w ubiegłym roku miały już one 35 proc. udziałów w tamtejszym rynku.

Reszta unijnych państw wypada pod względem infrastruktury do ładowania dość ubogo. Na pocieszenie można powiedzieć, że Polska jest w tej grupie prymusem. Według licznika elektromobilności PSPA na koniec 2020 mieliśmy  2641 punktów do ładowania, zaś udział elektryków w rynku nowych osobówek wg. danych CEP wynosił 0.9 proc. W Czechach i na Węgrzech ładowarek było w tym czasie 1,2 tys., zaś na Słowacji 900. Kraje nadbałtyckie mają raptem po 100-200 ładowarek publicznych, a ogromnym zaskoczeniem może być duża Grecja z zaledwie 275 punktami do ładowania, mimo że udział samochodów z wtyczką to 2,6 proc.! Duża powierzchniowo Rumunia (sześciokrotnie większa od Holandii), ma tylko 493 ładowarki.

Summa summarum, kraje europejskie można podzielić na te, w których infrastruktura jest już świetnie rozwinięta (a elektryfikacja daleko posunięta) oraz takie, które dopiero rozwijają się w tym kierunku. Natomiast dla nas, jako Polski, ma to pewne plusy. Na Zachodzie infrastruktura do ładowania elektryków często jest leciwa, a co za tym idzie – dość wolna. U nas ładowarki dopiero powstają, a więc są nowszej generacji i mocniejsze.

Serwis rynekelektryczny.pl podaje, że udział szybkich stacji ładowania DC w ogóle ładowarek wynosi w Polsce aż 33 proc. Tymczasem w Holandii to tylko 2 proc., we Francji 8 proc., zaś w Niemczech – 15 proc. W rozwój infrastruktury inwestują u nas zarówno koncerny energetyczne (np. Tauron, Energa, paliwowe (Orlen), jak i prywatne firmy (choćby Greenway czy Elocity). Konsorcjum IONITY, którego współudziałowcem jest m.in. Kia, właśnie uruchomiła pierwszą stację o mocy 350 kW. Z nich będzie można naładować nową Kia EV6 od 10 do 80 proc. w zaledwie 18 minut! Koszt? Po wykupieniu dodatkowego abonamentu w Kia Charge w cenie 58 zł / miesiąc – zaledwie 1,35 zł za 1 kWh (a jak kupi się EV6, to pierwszy rok ładowania jest za darmo). Więcej o usłudze Kia Charge możecie przeczytać w tym materiale. Już teraz ładowarki w instrastrukturę szybkiego ładowania inwestuje wspomniany Greenway. 

Mówiąc krótko, być może później niż Europa Zachodnia budujemy infrastrukturę do ładowania, ale dzięki temu będzie ona nowocześniejsza. I pomyślana o nowoczesnych elektrykach. Jeszcze pięć lat temu takie auta miały baterie o pojemności 20-30 kWh i tworzono je z myślę o jeździe po mieście. Dzisiaj Kia EV6 ma prawie 80 kWh w bateriach i w wersji RWD zasięg przekraczający 500 km.

Na koniec sierpnia w Polsce zarejestrowanych było już 14 tys. aut BEV i 15,5 tys. PHEV. We wrześniu tego roku Kia była już na trzecim miejscu jeżeli chodzi o sprzedaż BEV, a e-Niro było drugim najpopularniejszym elektrykiem, zaraz po Tesli Model 3.

Szybko rosnąca liczba aut z wtyczką na drogach wymaga, by przyspieszyć rozwój sieci ładowania. Niektóre marki zdają sobie z tego sprawę bardziej niż inne i same inwestują w słupki. Do końca roku niemal każdy salon Kia wyposażony zostanie w tzw. Carport, czyli wiatę na dwa samochody, która będzie miała dach wykonany z paneli fotowoltaicznych o mocy 5 kW. Ale to nie wszystko. Autoryzowane stacje obsługi Kia wyposażone zostaną także w panele fotowoltaiczne o mocy 50 kW i same będą produkowały energię elektryczną. W dodatku czystą, bo ze słońca. Więcej na temat tego projektu możecie przeczytać TUTAJ. Moim zdaniem to świetna idea, pokazująca że elektryfikacja może być ekologiczna.

Tak do dochodzimy do kolejnego problemu, jakim jest produkcja prądu w Polsce. Wiele osób zarzuca elektrykom, że tak naprawdę jeżdżą na węgiel. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze, coraz więcej energii w Polsce produkuje się z OZE – w lipcu tego roku było to już 14 proc. w porównaniu z 4 proc. przed kilkoma laty. Po drugie wydobycie i spalanie węgla potrzebnego do przejechania 1 km elektrykiem powoduje mniejsze emisje CO2 do atmosfery, niż cały proces wydobycia, rafinacji, produkcji i transportu ropy naftowej! Po trzecie, elektrownie położone są zazwyczaj z dala od miast, więc ich nie zanieczyszczają bezpośrednio. Auta spalinowe jeżdżące po mieście już jak najbardziej.

Zachód już udowodnił, że da się zbudować taką infrastrukturę, która zapewni możliwość ładowania elektryków w zasadzie na każdym rogu. Krajom takim, jak Niemcy, Francja czy Holandia nie zajęło to dziesięcioleci, tylko najwyżej klika lat. I nie słyszy się tam o black-out’ach, czy niedoborach prądu, choć już 20-30 proc. nowych samochodów wyjeżdżających na tamtejsze drogi ma wtyczkę. Może zatem w końcu porzucić przesądy, pożegnać stereotypy i po prostu zacząć się przyzwyczajać do nowej, elektrycznej przyszłości. A w sumie to już teraźniejszości. W sierpniu po raz pierwszy w historii na polskie drogi wyjechało więcej samochodów z wtyczką niż diesli. Przeczytacie o tym TUTAJ.  

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa