Close

Rio, odc. 2: Nasz pierwszy raz

Z samochodem bywa czasem jak z małżeństwem. Jest etap poznania, zakochania, później emocje tylko rosną i najchętniej nie wychodzilibyście z sypialni. W kolejnym etapie temperatura związku nieco opada, motyle uciekają z brzucha a u nogi pojawia się kula. Na końcu okazuje się, że on rozrzuca brudne skarpetki po całym mieszkaniu, zaś jej matka jest jak ratlerek, który całymi dniami nieznośnie ujada i nie przegapi żadnej okazji by obsikać wam spodnie.

Z naszym Rio jesteśmy póki co na etapie poznania i jeszcze trudno nam powiedzieć, jak sprawy będą się przedstawiały za kilka tygodni czy miesięcy, niemniej perspektywy są obiecujące. Bo pierwsze wrażenie zrobiło na nas naprawdę dobre.

Z pierwszym autem jest, jak z pierwszym dzieckiem: nie ważne, czy jest czyste, czy brudne, myje się je codziennie

Zacznijmy od tego, że ma zaskakująco przestronną kabinę. W poprzednim materiale wspomniałem, że to jeden z najdłuższych samochodów w segmencie B, a teraz doświadczyłem, co to oznacza w praktyce. Mam wzrost przeciętnego zawodnika reprezentacji siatkówki, więc spodziewałem się, że za kierownicą Rio będę wyglądał jak wciśnięty do zmywarki na naczynia. Tymczasem okazało się, że nawet nie muszę maksymalnie odsuwać fotela, by zagwarantować nogom wystarczająco dużo swobody. Okay, w innych miejskich samochodach też mi się to zdarzało, tyle że wówczas przestawałem dosięgać do kierownicy, co – przyznacie sami – może stanowić pewną przeszkodę w prowadzeniu samochodu (choć gdy obserwuję, jak siedzą 19-latkowie w starszych niż oni BMW to wydaje mi się, że potrafią kierować autem za pośrednictwem telepatii). W Rio tego problemu nie ma. Samochód ma najszerszy zakres regulacji kierownicy spośród wszystkich znanych mi małych aut. Jeśli już miałbym wytknąć tu jakąś wadę, to jest nią oparcie fotela regulowane za pomocą wajchy zamiast pokrętła. To po prostu mniej precyzyjnie rozwiązanie. Choć przyznaję, że z punktu widzenia kobiet, dużo łatwiejsza i lżejsza w obsłudze będzie właśnie rączka.

Jeszcze jedno: dawniej bolączką koreańskich samochodów były małe fotele – za krótkie siedziska i za niskie oparcia. Jakby były projektowane przez hobbitów, z myślą o skrzatach leśnych. Obecnie problem ten nie istnieje. Rio ma normalne, pełnowymiarowe fotele, które podpierają moje stukilogramowe ciało dokładnie w tych miejscach, w których powinny.

Reasumując: każdy, bez względu na wzrost, znajdzie za kierownicą Rio wygodną pozycję. I to w pięć sekund. A wierzcie mi – nie jest to wcale oczywiste. Są modele, które wymagają przyzwyczajenia się do tego, jak się w nich siedzi. Zdarzało mi się szorować głową o sufit, walić nogami w drzwi albo konsolę środkową, trzymać kierownicę w zębach lub między udami. Czasami autentycznie zastanawiam się, kto jest docelowym odbiorcą takich samochodów. Szympansy?

Jeśli chodzi o tylną kanapę to na razie nie jestem w stanie nic wam o niej powiedzieć. Są wakacje, dzieci porozjeżdżały się na kolonie, po dziadkach, a jedno zawieruszyło się nam gdzieś w poniedziałek na ogrodzie i jeszcze go nie znaleźliśmy. Jak zacznie się rok szkolny to sprawdzimy, czy nie trzeba będzie im amputować nóg, żeby mogły siedzieć z tyłu. Teściowej (wczoraj wieźliśmy ją do Biedronki) nie trzeba było. Ale to się nie liczy, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach dobrowolnie nie wozi autem matki swojej żony czy męża.

Jeszcze dwie rzeczy w pierwszym tygodniu użytkowania Rio bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły: doskonale grające radio i szalenie wydajna klimatyzacja. Jeśli chodzi o to pierwsze, to powinniście wiedzieć, że jestem bardzo wrażliwy na jakość dźwięku. Serio. Na nieszczęście mojej żony uwielbiam głośno słuchać muzyki, ale tylko pod warunkiem, że nic nie trzeszczy, bas jest soczysty, wysokie tony miękkie i jedwabiste, a średnie… a na średnich to się szczerze mówiąc nie znam. Nie zmienia to faktu, że w Rio wszystko to jest bardzo dobrze wyważone. Auto ma co prawda tylko sześć głośników, ale naprawdę sprzęt audio zaskakuje jakością dźwięku. Nie wiem, czy tak samo dobrze brzmi standardowe radio i czy głośniki są w jego przypadku są identyczne, ale nasza wersja z Kia Navi System robi – jak mawia moja córka – robotę na dzielni. Wiem, że zabrzmi to równie nieprawdziwie, co reklama środka na porost włosów, ale dostępne w standardzie radia w BMW serii 1 i 3 grają gorzej niż to w Rio. Przysięgam.

Jeśli zaś chodzi o klimatyzację to zapewne wiecie, jak potrafi nagrzać się auto stojące pół dnia na pełnym słońcu, gdy na zewnątrz jest ponad 30 stopni Celsjusza. Z powodzeniem można by w nim upiec lasagne, sernik albo ewentualnie – czego próbuje dokonać wielu szaleńców pod marketami – własne dzieci bądź psa. Niestety, czasami zdarza się, że od uruchomienia auta do momentu, w którym klima zdoła schłodzić wnętrze do temperatury pozwalającej normalnie oddychać mijają długie, bolesne minuty. Nie wiem, jak to możliwe ale w Rio już po 30 sekundach robiło się chłodno. I to nie przy najniższym ustawieniu lecz w automacie, z temperaturą zaprogramowaną na 22 stopnie. To musiał wymyślić człowiek, który pół życia spędził na pustyni Gobi.

Po tygodniu spędzonym z Rio mogę powiedzieć szczerze: polubiłem je. Zostało pierwszy raz zatankowane do pełna, pierwszy raz umyte (choć było czyste), przejechało w tym czasie 250 kilometrów. I był to naprawdę przyjemnie spędzony czas. Mniej więcej tak przyjemnie, jak pierwsza randka, po której odprowadzacie dziewczynę do domu i oświadczacie jej, że nie możecie doczekać się kolejnego spotkania…

S. Tinger

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa