Close

O te rzeczy w samochodzie musisz zadbać przed zimą (cz. I)

Zazwyczaj przygotowujemy swoje auta do wiosny – choćby gruntownie je myjemy i sprzątamy po sezonie zimowym. Tymczasem mało kto przygotowuje auto na najzimniejszą porę roku. A powinniśmy to robić nie tylko dla własnego komfortu, ale przede wszystkim bezpieczeństwa. W tym materiale podpowiem Wam o co zadbać i co wymienić, żeby zima minęła bezstresowo. I nam, i naszemu autu. A do tego pro tip: gdzie najlepiej i najtaniej kupić sprawdzony akumulator.

Opony. To w zasadzie jedyna część eksploatacyjna samochodu, którą wymieniamy gdy nadchodzą mrozy, mgły, śnieg i błoto. Ale oprócz nich jest szereg innych elementów w aucie, których stan powinniśmy zweryfikować i w razie potrzeby je naprawić lub wymienić. Po co? Żeby uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek i przykrych sytuacji. Oto, co może się wydarzyć zimą, jeżeli teraz nie zadbamy odpowiednio o samochód:

  • niedające się uruchomić auto
  • nieskuteczne hamulce
  • silnik rozgrzewający się do zbyt niskiej temperatury
  • uszkodzony układ paliwowy
  • niedziałające lub źle działające ogrzewanie
  • przymarznięte drzwi i uszkodzone uszczelki
  • uszkodzone spryskiwacze szyb
  • zaparowane szyby
  • wilgoć we wnętrzu
  • korozja podwozia

W tym wpisie poruszę kwestię rzeczy, które powinniśmy sprawdzić i ewentualnie wymienić w pierwszej kolejności, bo mają największy wpływ na stan techniczny naszego samochodu i – w dłużej perspektywie – na jego trwałość i poziom zużycia. Mówiąc krótko, warto o nie dbać także dlatego, że przedłużą „życie” naszego auta i utrzymują je w lepszej kondycji. Im samochód starszy, tym większą wagę powinniśmy przywiązywać do stanu elementów, o których zaraz napiszę. Jest to szczególnie ważne w przypadku aut kupionych z drugiej ręki, gdy nie jesteśmy do końca pewni, jak dbał o nie poprzedni właściciel.

Płyny eksploatacyjne

To, co teraz napiszę niektórym może nie mieścić się w głowie, ale przed nadejściem mrozów powinniśmy zadbać o dwa płyny w układzie samochodu: hamulcowy i chłodniczy. Nie, to naprawdę nie jest żart i już tłumaczę Wam dlaczego.

Płyn hamulcowy jest higroskopijny. To oznacza, że chłonie wodę – wchłania ją przez mikropory w przewodach hamulcowych. To między innymi dlatego wymienia się go w ramach przeglądów okresowych w ASO (najczęściej co dwa lata). Jeżeli my lub poprzedni właściciel auta zaniedbaliśmy temat, to po paru latach w całym układzie może być już na tyle dużo wody, że w niższych temperaturach zacznie zamarzać. W najlepszym wypadku odczujemy spadek ciśnienia w układzie i trzeba będzie mocniej wciskać pedał hamulca, by auto się w ogóle zatrzymywało. Ale w skrajnej sytuacji hamulce mogą całkowicie przestać działać – pedał zablokuje się i w ogóle nie da się go wcisnąć. A to jest już bardzo niebezpieczne. 

Nawet jeżeli hamulce pozostaną sprawne, to woda w układzie zacznie go zwyczajnie niszczyć od środka. Chodzi przede wszystkim o korozję jego stalowych elementów, czyli przewodów, a nawet tłoczków przy zaciskach. Wszystkiego tego unikniemy wymieniając płyn raz na dwa lata. ASO oczywiście doskonale zdają sobie z tego sprawę, ale wiedza na ten temat wśród użytkowników aut, a nawet w niezależnych warsztatach, bywa znikoma.

Płyn chłodniczy. Tak na chłopski rozum przecież – jak sama nazwa wskazuje – chłodzi, więc zimą ma mniej roboty, a więc nie trzeba nic tu robić. Błąd. Układ chłodzenia silnika samochodu jest bardzo skomplikowany i w rzeczywistości odpowiada także ze jego dogrzewanie. Dlatego po pierwsze bardzo ważny jest właściwy poziom płynu chłodniczego nie tylko latem, ale również zimą. Gdy będzie go za mało, silnik nie będzie rozgrzewał się do odpowiednio wysokiej temperatury (tzw. roboczej). A to jest dla niego szkodliwe. Po drugie, ważna jest jakość samego płynu. Nowoczesne produkty nie zamarzają nawet w arktycznych temperaturach, ale pod jednym warunkiem – że do układu nie dostała się woda. Dlatego jeżeli nie wiemy co np. poprzedni właściciel wlewał do chłodnicy, lepiej wymienić płyn na nowy. Koszt jest niewielki w porównaniu z tym, ile może nas kosztować… remont silnika.

Akumulator

Nie mieliście problemu z uruchamianiem silnika latem, ale przy niższych temperaturach się pojawił? Nic dziwnego. Gdy temperatura na dworze spada poniżej zera, pojemność baterii w naturalny sposób obniża się do ok. 70 proc. pojemności letniej. To samo w sobie nie jest problemem. Gorzej, jeśli nasz akumulator ma niskie SOH (z ang. state of health), czyli – w wolnym tłumaczeniu – zdolność rozruchową. Tego parametru nie da się podnieść żadnym prostownikiem i ładowaniem. SOH po prostu maleje wraz z upływem czasu – to naturalne zjawisko, choć w nowszych urządzeniach dzieje się to wolniej niż w tych sprzed dekady czy dwóch. Niemniej niska zdolność rozruchowa w połączeniu z obniżonym przez zimno naładowaniem baterii zawsze oznacza tylko jedno: konieczność skorzystania z kabli rozruchowych i uprzejmości sąsiada lub przypadkowego kierowcy innego auta.

Pierwszy sygnał, że powinniśmy sprawdzić akumulator, to zaśniedziałe klemy. Ale i bez tego objawu warto sprawdzić zdolność rozruchową kilkuletniej baterii przed nadejściem mrozów. Każde ASO dysponuje odpowiednim miernikiem, który w kilka sekund pozwoli odpowiedzieć na pytanie, czy baterię należy natychmiast wymienić, czy jeszcze tej zimy da sobie radę z odpalaniem silnika. Czasami SOH jest w porządku, ale akumulator pozostaje niedoładowany. Winę za to ponosi najczęściej alternator. Jak to sprawdzić? Wystarczy zmierzyć napięcie na zaciskach baterii przy pracującym silniku. Niższe niż 13,7 V lub wyższe niż 14,5 V oznacza, że alternator kwalifikuje się do naprawy.

Jeżeli alternator jest w porządku, zaś akumulator jest słaby, to oczywiście trzeba go wymienić. Na jaki? Zazwyczaj tego typu informacje są zawarte w instrukcji obsługi, ale najlepiej będzie skonsultować się z ASO. Bo parametry baterii mogą różnić się nie tylko ze względu na model auta, ale także zamontowany w nim silnik oraz osprzęt pobierający energię. W wyjątkowych przypadkach (gdy mieszkamy np. w górach, gdzie mrozy są częstsze i większe) warto nawet kupić mocniejszy akumulator, niż zaleca producent. To też najlepiej skonsultować z doradcami w ASO. Szczególnie, że akumulatory w autoryzowanych stacjach nie są tak drogie, jak niektórzy sądzą.

W salonach Kia jest teraz promocja na baterie do właściwie każdego modelu w każdej wersji silnikowej. Rabat wynosi aż 25 proc. Dzięki temu najtańszy akumulator 40 Ah kosztuje 321 zł. To porównywalna cena, jak w przypadku markowych baterii w marketach czy sklepach motoryzacyjnych. Tyle, że kupując akumulator w ASO mamy 100 proc. pewności, że jest on oryginalny, dedykowany do naszego samochodu, niczego w nim nie uszkodzi i zawsze go uruchomi. A gdyby coś się działo, to mamy pełną gwarancję.

ASO Kia mają w ofercie prawie 30 akumulatorów, zarówno do modeli nowych, jak i starszych. Różnią się one nie tylko pojemnością (wyrażaną w Ah, czyli amperogodzinach), ale także przeznaczeniem. Część z nich nosi oznaczenie ISG (z ang. Idle Stop and Go), co oznacza, że są przeznaczone do samochodów z systemem Start/Stop, czyli takich, które samoczynnie „gasną” i uruchamiają się np. na światłach. Taki oryginalny akumulator 60 Ah ISG kosztuje obecnie w ASO 737 zł. Dla przykładu bateria Varta o podobnych parametrach w sklepie internetowym to wydatek 650 zł. Oszczędność wydaje się zatem znikoma, niepotrzebna i chyba nie warto ryzykować.

Paliwo

Jeżeli tankujemy na markowych, sprawdzonych stacjach, to ryzyko że zalejemy do baku paliwo złej jakości jest obecnie marginalne. Mimo to może się zdarzyć, że zatankujemy i pojawi się problem z rozruchem. Co wówczas może być przyczyną? 

Silnik benzynowy. W pierwszej kolejności przyczyn należy szukać w akumulatorze. Nawet jeżeli rozrusznik kręci, to bateria nie ma wystarczająco dużo energii na wytworzenie iskry. Inna przyczyna to niesprawny układ zapłonowy. Należy sprawdzić stan świec zapłonowych – jeżeli mają już kilka lat i widoczna jest na nich sadza, to znak, że wymagają wymiany. Przy okazji warto sprawdzić także przewody zapłonowe pod kątem tego, czy nie mają gdzieś przebić.

Silnik diesla. W jego przypadku warto zacząć od sprawdzenia stanu świec żarowych, które odpowiadają za wstępne podgrzanie komory spalania (jest ich tyle, ile cylindrów). ASO specjalnym urządzeniem (amperomierzem cęgowym) sprawdzają, czy świece odpowiednio się nagrzewają. Ale i bez tego przyrządu można ocenić, że jedna lub więcej świec nie jest na wykończeniu – objawy tego łatwo rozpoznać „na słuch”, bo sugeruje to nierówna praca silnika krótko po uruchomieniu. Inny symptom, to kontrolka w kształcie spirali, która nie gaśnie w krótkim czasie po przekręceniu kluczyka w stacyjce. Nawet w czasie dużych mrozów powinna zgasnąć w przeciągu kilku sekund od momentu włączenia zapłonu. I dopiero gdy zgaśnie, można bezpiecznie uruchomić silnik. Świece żarowe na szczęście mają długą żywotność – nawet pół miliona kilometrów. Nie trzeba też wymieniać ich w komplecie, można pojedynczo.

Co jeżeli mamy nowy samochód, akumulator jest sprawny, stan świec żarowych idealny, a mimo to samochód nie odpala? Wówczas powodem niemal na pewno jest niewłaściwe paliwo. Najczęściej dotyczy to diesli. A to z tego powodu, że w niskich temperaturach z oleju napędowego wytrąca się parafina, która może np. blokować filtr paliwa. Koncerny paliwowe w okresie zimowym dostarczają na stacje specjalny ON z grupy F lub wręcz arktyczny klasy 2, których temperatury zamarzania wynoszą odpowiednio -20 i -32 stopnie Celsjusza. Ale jeżeli mało jeździmy i nie garażujemy samochodu może się zdarzyć, że przy pierwszych mrozach będziemy jeszcze mieli w baku letni olej. A ten może unieruchomić auto już podczas pierwszych przymrozków. Dlatego warto uzupełnić bak zimowym dieslem na dobrej stacji, gdy tylko prognozy pogody będą mówiły o pierwszych przymrozkach.

Inna metoda to dolanie do baku jakiegoś dobrego depresatora – dostaniemy go w zasadzie na każdej stacji. Trzeba jednak pamiętać, aby dodać go przed nadejściem zimniejszych dni i nocy. Zapobiega on bowiem wytrącaniu się parafiny, ale – gdy już do tego dojdzie – nie rozpuszcza jej. Innymi słowy, wlanie go do baku „po fakcie” niczego nie zmieni.

Tak wygląd filtr paliwa zapchany parafiną, która podczas mrozu wytrąciła się z letniego oleju napędowego

Podwozie

Na koniec temat często poruszany na forach, gdzie toczą się dyskusje na temat tego, czy należy zabezpieczać podwozia w nowych samochodach. Na pewno nie ma takiego przymusu, ponieważ są one już fabrycznie dobrze zabezpieczone przed korozją. Niemniej w krajach takich jak Polska zimy są dość kapryśne. Częściej niż śnieg na drogach leży błoto pośniegowe, zmieszane z solą i chemią. Spód samochodu jest notorycznie narażony na kontakt z wilgocią i różnymi substancjami, którymi drogowcy posypują drogi. Dlatego zwolenników dodatkowego zabezpieczania podwozia przybywa. Jak to zrobić?

Można samemu, przy użyciu ogólnodostępnych środków bitumicznych i hydrofobowych. Są w sprayu i mają w zestawie wężyki, więc łatwo się je aplikuje nawet w trudno dostępne miejsca i profile. Zanim jednak to zrobimy trzeba dobrze umyć spód auta i go osuszyć. Zaletą takiego rozwiązania jest niski koszt. Wadą fakt, że aby zrobić to dobrze, potrzebujemy choćby suchego garażu, najlepiej z jakimś podnośnikiem (np. „żabą”) i możliwością demontażu kół i nadkoli. Co jeśli nie mamy takich warunków, czasu albo po prostu nie chcemy się w to „bawić”?

Profesjonalne zabezpieczanie podwozi oferuje coraz więcej firm i warsztatów, ale także ASO Kia. Zajmuje się tym wówczas blacharnia, która dysponuje fachową wiedzą, sprzętem i środkami chemicznymi. Warto zlecić jej dodatkowe zabezpieczenie podwozia jeszcze przed wydaniem nowego auta, a potem powtarzać czynność co 2-3 lata (zależnie od tego jak dużo jeździmy i w jakich warunkach).

Sam osobiście porównałbym konserwację podwozia do powłok ceramicznych, jakie wiele osób nakłada się lakier i karoserię samochodu. Obie czynności pozwalają po prostu lepiej zabezpieczyć auto przed wpływem czynników zewnętrznych, a tym samym zachować je w doskonałej kondycji przez dłuższy czas. Wiele osób przy odprzedaży auta podkreśla, że było zabezpieczone ceramiką, co ma podnosić wartość pojazdu. Podobny walor ma dodatkowa konserwacja podwozia.

Na dzisiaj to tyle, ale temat przygotowania auta do zimy nie został jeszcze wyczerpany. Za kilka dni nieco „luźniejsza” część w której poruszę m.in. kwestię wycieraczek i spryskiwaczy, uszczelek i zamków w drzwiach, klimatyzacji a także… mycia samochodu podczas najzimniejszej pory roku. Przy okazji obalimy parę mitów. Do przeczytania!

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa