Close

No COTY? To naprawdę kandydaci na samochód roku?

Wszelkiej maści konkursy na najlepsze auto kojarzą mi się z konkursami piękności. Zdrowy rozsądek i twarde fakty schodzą na dalszy plan, a górę biorą marzenia i emocje. A gdyby tak spróbować inaczej?

Ale jako to inaczej? Ano tak, że kandydatki na miss muszą zdać test na inteligencję. A potem udzielić wywiadu jakiemuś łebskiemu dziennikarzowi, który nie zadowoli się odpowiedziami w stylu „Chciałabym pracować w afrykańskim sierocińcu”. I generalnie muszą udowodnić nie tylko, że człowiek gotów jest oglądać się za nimi na ulicy, ale że również chciałby żyć z nimi na co dzień. To samo dotyczy wyborów mistera. Sylwetka Apolla jest super, fryzura Brada Pita też, buźka i styl George’a Clooneya mniam, ale… jesteście pewni, że taki piękniś potrafi wbić gwóźdź w ścianę? Skosić trawę? Że umie czytać? Słuchać? Zachować się przy stole? Że nie będzie wstydu, gdy pójdziecie z wami w gości?

A teraz powiedzcie szczerze – czy nie podobnie sprawy mają się z dziesiątkami konkursów, w których wybiera się tzw. samochód roku? Przecież z reguły nie głosujemy w nich na coś, co trzymamy w garażu, znamy i wiemy, jakie jest. Czytelnicy, widzowie czy słuchacze często oddają głos na coś, co im się podoba, a to nie jest równoznaczne z tym, że jest dobre i warte uwagi. Na przykład mnie w przeszłości bardzo, ale to naprawdę bardzo podobała się Alfa Romeo Brera. Oddałem na nią głos w kilku konkursach. Widziałem ją na zdjęciach i gotów byłem wyciąć sobie nerkę, byle tylko ją mieć. I co? I dzisiaj nie miałbym nerki. Ani Alfy. Bo wystarczyły mi trzy dni sam na sam z tym samochodem, by podjąć definitywną decyzję o rozwodzie i to zanim jeszcze stanęliśmy na leasingowym kobiercu. Konkretne powody przemilczę i powiem jedynie tyle, że nie pasowaliśmy do siebie. Np. ja chciałem codziennie jadać wspólnie kolację przy świecach, a ona wolała bym w tym czasie próbował bezskutecznie zamknąć jej centralny zamek.

Konkursy w których wybiera się najpiękniejsze kobiety i najlepsze samochody mają
ze sobą wiele wspólnego. W obu przypadkach decyzje podejmujemy oczami i emocjami

Nie twierdzę, że wszelkiego rodzaju konkursy na „samochód roku” są złe i niczego nie wnoszą. Przeciwnie – fajnie, że są i możemy wyrażać w nich swoje zdanie i dawać upust emocjom, jakie nami targają. To pokazuje, o jakich samochodach marzymy. Co nas kręci. Jakie modele chcielibyśmy zaparkować w naszych garażach i nimi jeździć (ewentualnie spędzać z nim czas w warsztatach). Ale to, które faktycznie są najlepsze, pozostaje zupełnie inną kwestią. W dodatku kwestią niezmiernie trudną do ocenienia i zrealizowania.

Weźmy na przykład taką europejską edycję znanej imprezy pt. Car Of The Year, w której rolę jurorów pełni grono najlepszych dziennikarzy motoryzacyjnych, reprezentujących większość krajów ze Starego Kontynentu. Tegorocznym zwycięzcą okrzyknęli oni Jaguara i-Pace. Jeździłem tym autem i nie mam wątpliwości co do tego, że jest naprawdę świetne – szybkie, ciche, innowacyjne, komfortowe, a przy tym wszystkim nadal zachowało charakter Jaguara. Ale… powiedzcie szczerze, ile i-Peace’ów widzieliście w ostatnim tygodniu na ulicy? No dobra, w ciągu ostatniego miesiąca. A, niech będzie – od początku marca, gdy otrzymał tytuł COTY 2019. Rozumiecie, do czego dążę? Europejscy dziennikarze okrzyknęli samochodem roku wóz, którego nikt nie kupuje bo… Hm, to chyba kwestia ceny – trzeba wyłożyć za niego 350-400 tys. zł. Zatem realnie patrząc, nie jest to samochód roku tylko samochód roku dla ludzi, którzy śpią pod kołdrami wypchanymi stuzłotowymi banknotami, a w dodatku stać ich na to by co 250-300 km robić sobie kilkugodzinne przerwy na ładowanie auta. I tak jest prawie zawsze – dziennikarze wybierają coś, co jest niedostępne albo nierozsądne z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego czy Nowaka.

Jaguar i-Pace, europejski Car Of The Year 2019. Tylko… czemu nie widać go na ulicach?

Rok temu europejską edycję COTY wygrało Volvo XC40, które trudno skonfigurować sensownie za mniej niż 180 tys. zł. Drugie miejsce zajął „populistyczny” Seta Ibiza, a trzecie – BMW serii 5. W 2017 r. pierwsze miejsce przypadło co prawda popularnemu Peugeotowi 3008, ale dwa kolejne zajęły nie zaliczające się do tanich Alfa Romeo Giulia i Mercedes klasy E. A jeszcze rok wcześniej finałowa trójka wyglądała tak: Opel Astra V, a dalej Volvo XC90 i bardzo praktyczna, powszechna i rozchwytywana jak banany w Lidlu na promocji Mazda MX-5.

Nie sądzicie, że konkurs na samochód roku to powinien być de facto plebiscyt na coś, na co nas stać? Coś, czego naprawdę potrzebujemy do sprawnego, komfortowego, ekonomicznego poruszania się codziennie między punktami A i B? Coś dobrego, wyróżniającego się ale i dostępnego finansowo? Coś, co jest w zasięgu naszych portfeli, a nie wyłącznie marzeń i pragnień? Coś normalnego i – mówiąc krótko i wprost – dla mas? Jeżeli tak myślicie to… mam dla Was konkurs. Sami nie weźmiecie w nim udziału i najpewniej nawet nie mieliście pojęcia o jego istnieniu (sam dowiedziałem się dosłownie przed chwilą), ale wydaje mi się, że wreszcie ktoś spojrzał na ten temat oczami klientów.

Nazywa się to Car Of The Year Polska (czyli COTY Polska), ma dopiero pierwszą edycję, powstało z inicjatywy Wojciecha Sierpowskiego, który przez wiele lat był jurorem w COTY europejskim, a jurorami w tym przedsięwzięciu są znani i doświadczeni dziennikarze – choćby Zachar Zawadzki (autocentrum.pl), Adam Kornacki (TVN Turbo), Artur Włodarski (moto.pl i wp.pl), Marek Wieruszewski (Marek Drives) i 17 innych nazwisk. Najważniejsze jednak jest zupełnie co innego. To, że 21-osobowy skład jury, który w ostatnich miesiącach miał do dyspozycji 51 aut, a wśród nich takie „rodzynki” jak Porsche 911, Mercedes EQC, Audi Q8, Lexus UX, Range Rover Evoq czy BMW Z4 wybrał zupełnie normalną (choć, jak na dotychczasowe standardy to raczej nienormalną) finałową piątkę. Oto ona (kolejność alfabetyczna):

Hyundai Kona Hybrid/Electric

Kia XCeed

Peugeot 208

Skoda Scala

Toyota Corolla

Przyznacie sami, że przesiąść się z Porsche 911 do XCeeda i uznać tego drugiego za lepszego mógłby tylko ktoś, kto jest lekko na bakier ze zdrowym rozsądkiem. Albo wręcz przeciwnie – był to ktoś, a raczej 21 „ktosiów”, którzy doszli do wniosku, że owszem, chcemy wiedzieć jakie auta są najlepsze, ale tylko takie, na które nas stać.

Wszystkie wozy z finałowej piątki to modele, których ceny startują z poziomu niższego niż średnia kwota, za jaką Polacy kupują auto. Z danych firmy Samar monitorującej rynek motoryzacyjny wynika, że przeciętna cena transakcyjna za nowe auto to – zależnie od miesiąca – 114 do 117 tys. zł brutto. To wystarczy na hybrydową Corollę lub Konę (do elektrycznej trzeba dorzucić ca. 40 tys. zł), porządną wersję Skody Scali, 204-konną Kię XCeed w wersji L + pakiet Business Line, bądź topowego miejskiego Peugeota 208.

Co więcej, ok. 35 proc. rynku należy obecnie do crossoverów i to też ma odzwierciedlenie w finałowej piątce – znalazły się w niej XCeed i Kona. No i mamy tu do czynienia z segmentami C i B, a to łącznie jakieś 60 proc. polskiego rynku!

Nie wiem, czy wszystko to było celowym zabiegiem, czy zwykłym przypadkiem, ale wyszło naprawdę dobrze. Inaczej, prawdziwie, z uwzględnieniem potrzeb klientów. Wyszło na to, że w tym przypadku jurorzy nie podchodzili do samochodów, jak napaleni piętnastolatkowie (bo wówczas wygrałoby 911, jestem tego pewien) tylko jak dojrzali kierowcy, głowy rodzin, ojcowie, pracownicy, przeciętni Polacy. Wybierali to, co najlepszego możemy mieć za rozsądne pieniądze.

W świetle tego wszystkiego fakt, kto ostatecznie wygra cały konkurs, wydaje mi się najmniej istotny, choć oczywiście powinien być to XCeed J (wyjaśnię to i dokładnie wyliczę we wpisie w najbliższy piątek, więc nie przegapcie). I uważam, że organizatorzy tego wydarzenia powinni w przyszłym roku zmienić jego nazwę, by nie kojarzyć się z zagranicznymi pierwowzorami. Zamiast COTY proponuję NO COTY – Normalny Osobowy Car Of The Year.

Więcej informacji o konkursie i jego efektach znajdziecie tutaj: https://www.caroftheyear.pl

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa