W przeszłości były to jedne z największych i najbardziej ekscytujących targów na świecie. W tym roku zabrakło na nich wszystkiego: części producentów, prawdziwych premier i niespodzianek. Atmosferę prawdziwego święta ku czci blachy, smaru i benzyny czuć było na zaledwie kilku stoiskach.
Wrzesień 13, 2017
Udostępnij
Spis treści:
Frankfurt i Paryż umówiły się już jakiś czas temu, że – aby się nie kanibalizować – będą organizować salon samochodowy naprzemiennie: na początku września w latach parzystych branża zjeżdża się nad Sekwanę, w nieparzystych – nad Men. Tyle, że w tym roku niemiecką imprezę postanowiło objechać szerokim łukiem kilka znaczących marek, m.in. Volvo, Jeep, Fiat, Alfa Romeo, Mitsubishi, Infiniti, a także Nissan (będący w aliansie z Renault) oraz francuski Peugeot. Jeżeli nasi Zachodni sąsiedzi zechcą się zrewanżować za tę zniewagę, to za rok w Paryżu nie będzie stoisk Volkswagena, Audi, BMW, Mercedesa i Opla. A nie, przepraszam… Opel od kilku miesięcy należy już do koncernu PSA, a więc w gruncie rzeczy jest francuski.
Tak, czy siak, dwa do niedawna największe wydarzenia motoryzacyjne w tej części świata mogą niebawem znaczyć równie dużo, co wystawa gołębi w Kielcach. Świadczy o tym również liczba prawdziwych premier. „Prawdziwych” to znaczy takich, które w dniu rozpoczynającym targi po raz pierwszy zostały zaprezentowane światu na żywo, a nie miały swoich debiutów parę tygodni czy miesięcy wcześniej. Dacia Duster, Jaguar E-Pace, Bentley Continental GT, Citroen C3 Aircross, BMW Z4, Skoda Vision E, Mercedes Project One i… To by chyba było na tyle.
A nie, przepraszam. Byłbym zapomniał o Kii Stonic. I premierze porządnie odświeżonego Sorento. Oraz o kocepcyjnym Proceedzie. Fakt, że Koreańczycy na niemieckich targach pokazali aż trzy nowe modele (no dobra – dwa zupełnie nowe, a jeden po gruntownym face liftingu) dowodzi tego, że traktują europejski rynek i tutejszych kierowców bardzo poważnie.
Zacznijmy od Stonica, czyli małego crossovera segmentu B opartego na Rio. To pierwszy model Kii w tym segmencie i – sądząc po liczbie dziennikarzy i widzów, którzy przyszli obejrzeć jego oficjalne odsłonięcie na stoisku marki – murowany kandydat na bestsellera. Jeszcze nie mogę Wam powiedzieć ile będzie kosztował na polskim rynku (choć obiło mi się to o uszy), ale wolno mi zdradzić, że nie znajdziecie w tej klasie, z takim wyposażeniem i z taką przestronnością wnętrza nic tańszego. Szczegółowo opiszę Wam to auto mniej więcej za dwa tygodnie, gdy po raz pierwszy pozwolą mi usiąść za jego kierownicą i ruszyć w drogę. Ale nie ukrywam, że oczekiwania mam naprawdę duże. Autko jest bardzo zgrabne, ma zaskakująco dużo miejsca we wnętrzu i spory bagażnik. Ale to, co najbardziej mnie w nim urzekło to pozytywna energia i radość jakie od niego biją. Patrzyłem na żółty egzemplarz z czarnym dachem i zwyczajnie uśmiechałem się sam do siebie (choć hostessa stojąca obok auta była innego zdania).
Przechodzimy płynnie do odświeżonego Sorento. Nie jest to jednak płytki face lifting polegający – jak to czasami bywa – na nowych kolorach karoserii w palecie i wzorkach na tapicerce. Tu zmian jest naprawdę sporo: przeprojektowane zderzaki, nowe światła drogowe i tylne lampy w technologii LED, inna osłona chłodnicy, nowe wzory felg aluminiowych i oczywiście nowe kolory (Rich Espresso i Gravity Blue). Ponadto w ofercie pojawi się nowa wersja: GT Line z paroma sportowymi akcentami. I to by było na tyle. Z zewnątrz, bo w środku zmian jest więcej i są jeszcze poważniejsze: nowa kierownica, nowe zegary, nowy wyświetlacz klimatyzacji, nowy system nawigacji z opcjonalnym systemem Hi-Fi Harman/Kardon (10 głośników), a do tego jeszcze lepsze wykończenie. Choć już obecnemu modelowi niczego moim zdaniem nie brakuje jeśli chodzi o jakość materiałów i ich spasowanie, to w wersji po face lifcie będzie jeszcze lepiej – skóra i miękkie materiały wyparły plastik z praktycznie każdego miejsca. Gdybym wydłubał znaczek z kierownicy i wsadził was do tego auta, to wierzcie mi – pomyślelibyście, że siedzicie w czymś znacznie droższym.
Myślicie, że to już koniec? Otóż nie. Teraz zajmijmy się tym, czego oczy nie widzą. Diesel o pojemności 2,2 litra będzie od teraz współpracował z najnowszym 8-biegowym automatem, a na pokładzie znajdą się najnowsze systemy bezpieczeństwa: DAW wykrywający zmęczenie kierowcy i sugerujący przerwę w jeździe, asystent utrzymania pasa ruchu, (Lane Keeping Assist System), asystent świateł drogowych (High Beam Assist) i reflektory w technologii LED z dynamicznym doświetleniem zakrętów (Dynamic Bending Light).
A na koniec wisienka na torcie, czyli Proceed. Samochód, który swoim wyglądem niejednego fana motoryzacji może przyprawić o mokre sny. To nie tylko pokaz stylistycznych, ale także technologicznych umiejętności Kii. Wiele rozwiązań i elementów z tego koncepcyjnego auta zobaczymy już w niedalekiej przyszłości w seryjnych modelach marki. Wyobraźcie sobie, że to auto jest zapowiedzią nowej rodziny cee’da. Za niecałe pół roku na salonie w Genewie światło dzienne ujrzy pięciodrzwiowa wersja auta, w trzecim kwartale przyszłego roku zobaczymy kombi, a pod koniec 2018 zaprezentowany zostanie nowy Proceed, który bezpośrednio nawiązywał będzie do frankfurckiego konceptu. Natomiast w połowie 2019 pojawi się… czwarte, zupełnie nowe nadwozie! Kabriolet? Liftback? Może pick-up? Pytani o to Koreańczycy na razie ucinają wszelkie spekulacje krótko: „To tajemnica”.
Proceed Concept w całości powstał w europejskim centrum projektowym marki mieszczącym się we Frankfurcie i to zaledwie 500 metrów od hali targowej, w której był prezentowane. Ma piękną linię z opadającym ku tyłowi dachem i identycznie poprowadzona linią bocznych okien. Zwróćcie też uwagę na tylny słupek, który kształtem nawiązuje do płetwy rekina.
Najbardziej jednak spodobało mi się coś innego: bajer pt. Luminline. Wyobraźcie sobie, że podchodzicie do auta, a ono – gdy tylko wyczuwa waszą obecność (a dokładniej kluczyka w waszej kieszeni) włącza podświetlenie… obrysu bocznych szyb. Można także pozostawić je włączone podczas jazdy – dzięki temu nawet nocą nie da się pomylić Proceeda z żadnym innym samochodem.
Na koniec jeszcze kilka ciekawostek:
kolor „Lava Red” ma 19 powłok, a ich ręczne nakładanie trwało tydzień;
fotele są owinięte ponad 100 metrami czarnego elastanu, odpowiednio przyciętego, aby uzyskać właściwą formę;
deska rozdzielcza i kolumna kierownicy lakierowane w tym samym kolorze, co nadwozie dzięki czemu odnosi się wrażenie, że pokrywa silnika przenika do wnętrza auta.
Jak sobie pomyślę, że nowa generacja cee’da będzie choć w połowie tak piękna, jak ten koncept, to autentycznie ciarki przebiegają mi po karku i nie mogę się doczekać marcowych targów w Genewie. Tam podobno zjawią się wszyscy producenci. A ja znowu urządzę sobie liczący ok. 15 km spacerek pomiędzy stoiskami wszystkich marek.
Mało jest dzisiaj samochodów, które można kupić za mniej niż 100 tys. zł, a oferują tak dużo. Przestronność, praktyczność, jakość,…
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaPolityka prywatności