Co jakiś czas politycy gmerają przy ustawie prawo o ruchu drogowym – wprowadzają w niej kosmetyczne zmiany, żeby pokazać, że coś robią. Ale nikt nie ma na tyle odwagi, by gruntownie zmodernizować przepisy, które powstały ponad 20 lat temu i kompletnie nie pasują do obecnych realiów.
Nowy ład na drogach
Spis treści:
Korytarz życia i obowiązkowa jazda na suwak – te dwie zmiany, które weszły w życie 6 grudnia to w sumie jedna z największych zmian, jaką od 1997 r. wprowadzono do prawa o ruchu drogowym. A za chwilę mają być kolejne. Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że pieszy zawsze będzie miał pierwszeństwo na pasach, w nocy w terenie zabudowanym nie będzie już można jeździć o 10 km/h szybciej niż za dnia, a prawa jazdy będą odbierane również za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h poza miastem. Wszystko to szef rządu tłumaczy koniecznością poprawy bezpieczeństwa na drogach i zmniejszenia liczby ofiar wypadków.
Chyba ktoś tu jednak nie przemyślał kilku rzeczy. Bezwzględne pierwszeństwo pieszych na pasach będzie oznaczało, że wielu z nich będzie po prostu pakowało się bezmyślnie pod koła samochodów. I jestem pewien, że w wielu przypadkach skończy się to tragicznie.
Z kolei obniżenie ograniczenia prędkości w terenie zabudowanym w nocy z 60 do 50 km/h nie przyniesie absolutnie żadnego rezultatu poza takim, że będziemy później w domu. Równie dobrze można by powiedzieć, że ramach walki z alkoholizmem wszystkie sklepy monopolowe muszą być zamykane między godz 3, a 4 rano. Jest to po prostu populizm w najczystszej postaci.
Ostatni pomysł, czyli odbieranie prawa jazdy za grube przekroczenia prędkości poza miastem nie jest zły. Pod warunkiem wszakże, że z samymi ograniczeniami również zrobimy gruntowny porządek. Oraz generalnie z całą ustawą Prawo o ruchu drogowym, która powstała w 1997 r., czyli w czasach gdy jeździliśmy jeszcze głównie Polonezami, Cinquecento i Daewoo oraz mieliśmy łącznie 456 km autostrad i ekspresówek.
Dziś mamy do dyspozycji ponad 8200 km dróg szybkiego ruchu – niemal dwudziestokrotnie więcej niż w końcówce lat 90. Kupujemy coraz więcej coraz lepszych samochodów (średnia cena sprzedanego w tym roku auta to prawie 120 tys. zł), wyposażonych często w nowoczesne systemy bezpieczeństwa. Samych aut też nam przybyło i to o jakieś 10 mln, co oczywiście przełożyło się na zwiększenie ruchu – widać to szczególnie w dużych aglomeracjach i na drogach dojazdowych. A mimo to statystyki policyjne są znacznie lepsze niż 23 lata temu. W 1997 r. doszło do 66,5 tys. wypadków, podczas gdy w 2018 do 31,6 tys. – to oznacza spadek o połowę! Jeszcze lepiej poprawiły się dane dotyczące śmiertelności – o ile w 1997 r. na drogach zginęło łącznie 7,3 tys. osób to w ubiegłym już tylko 2,8 tys. Rannych było 83 tys. versus 37 tys.
Gołym okiem widać, że jest coraz lepiej i to przy ciągle rosnącym ruchu. Wpływ na to miało oczywiście mnóstwo rzeczy, a nie tylko lepsze samochody i więcej autostrad. Infrastruktura generalnie się poprawiła – mamy obwodnice, a nawierzchni na większości dróg krajowych nie pozostawiają nic do życzenia. Swój wkład w poprawę statystyk miała oczywiście również policja, zaś sami kierowcy stali się w tym czasie po prostu lepsi – mniej w nich ułańskiej fantazji, a chyba więcej zdrowego rozsądku (choć często nadal za mało).
Przyszedł zatem czas na zmiany. Ale takie prawdziwe i gruntowne, a nie populistyczną kosmetykę zaproponowaną przez rząd, która niczego nie zmieni.
Mandaty za łamanie przepisów w mieście
Powinny zostać przynajmniej potrojone. To żenujące, żeby w cywilizowanym, nowoczesnym kraju za jazdę 99 km/h osiedlową drogą dostawało się 300 zł mandatu. Albo 500 zł za przejechanie na czerwonym świetle na ruchliwym skrzyżowaniu w centrum. Kwoty te są po prostu śmieszne w stosunku do skali zagrożenia, jakie się stwarza. To tak, jakby za próbę morderstwa groziły dwa tygodnie odsiadki w zakładzie poprawczym.
Edukacja
Wprowadzenie odgórnie przepisu dającego pieszym pierwszeństwo na pasach przyniesie więcej szkód niż pożytku. Zresztą w tym wypadku żadne prawo nie zadziała tak skutecznie, jak edukacja – kierowców trzeba uczyć kultury i to zanim jeszcze staną się kierowcami. Na zachodzie policjanci chodzą po szkołach i tłumaczą już nawet kilkuletnim dzieciom zasady zachowania się na drodze. Uczą ich empatii, myślenia na drodze nie tylko o sobie, ale też o innych. To dlatego każdy, kto pojedzie do Niemiec, Austrii czy krajów Beneluxu, wraca stamtąd i stwierdza, że „tam to się jeździ jakoś przyjemniej”. U nas ten temat nie istnieje. Próbujemy załatwić sprawę przy pomocy mandatów, kontroli, przepisów i radarów, zamiast zacząć od nauki.
Stan techniczny aut
Policjanci spisując protokół wypadku, w rubryce „powód zdarzenia” bardzo często wpisują wyświechtaną formułkę: „Niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze”. Dopiero w trakcie późniejszego dochodzenia na jaw wychodzi, że tak naprawdę auto miało niesprawne hamulce, układ kierowniczy, system kontroli trakcji nie działał, opony były zużyte albo nie otworzyła się poduszka powietrzna.
Nie jest żadną tajemnicą, że w zaprzyjaźnionej stacji kontroli pojazdów nawet przerdzewiały na wylot Żuk dostanie pieczątkę z przeglądem. Tymczasem właśnie takie niesprawne samochody stanowią poważne zagrożenie na drodze – i dla siebie samych, i dla innych. Nikt jednak na poważnie nie zajął się problemem. A przecież nie trzeba wywracać całego systemu kontroli do góry nogami. Wystarczy po prostu odbierać prawo do przeprowadzania badań technicznym stacjom, którym trzykrotnie udowodniono, że przymykają oko na auta w złym stanie. I bez żadnego wyroku sądowego. Wystarczy, że policja wyrywkowo sprawdzi kilka aut, które wyjadą ze stacji.
Odstępy i jazda lewym
W Niemczech mandat za nieuzasadnioną jazdę lewym pasem (a nawet środkowym, jeżeli prawy jest pusty) wynosi 120 euro, a za jechanie zbyt blisko poprzedzającego auta – 80 euro. Jeśli policjant uzna, że taka jazda była skrajnie niebezpieczna to odbiera kierowcy prawo jazdy.
Z całą pewnością niemieccy stróże prawa mieliby u nas co robić, bo jechanie komuś dosłownie na zderzaku przy prędkości 140 km/h jest w Polsce normą. Podobnie jak jeżdżenie skrajnym lewym lub środkowym pasem, gdy prawy jest pusty. Innymi słowy sytuacja wygląda tak: Ci, co jadą ciągle lewym skarżą się na tych „na zderzaku”, a ci „na zderzaku” skarżą się na tych, którzy ciągle jadą lewym. Pierwsi nie chcą zjechać drugim po złości, drudzy wjeżdżają pierwszym na zderzak i jeszcze migają długimi, żeby zjechali na pusty prawy. I tak w kółko. Z jednymi i drugimi należałoby zrobić porządek, ale ani policja, ani ustawodawca zdają się nie widzieć problemu. A ja postuluję: zamiast nagrywać nieoznakowanymi radiowozami tych, którzy jadą 170 km/h autostradą, filmujcie tych jeżdżących za blisko, zjeżdżających nagle (często nawet bez kierunkowskazu) na lewy pas, gdy wyprzedzają TIR-a itp. i wręczajcie im mandaty na kwotę 500 zł. Zobaczycie, że to przyniesie lepsze efekty i wpływy do budżetu.
Samodoskonalenie
System szkolenia i egzaminowania kandydatów na kierowców jest ułomny i doskonały nigdy nie będzie. Z prostego powodu – żadna wklepana wiedza i 20 godz. spędzone za kółkiem na zajęciach nie zastąpią doświadczenia. Ale to można zdobywać nie tylko na drogach publicznych, lecz również na torach czy w centrach doskonalenia techniki jazdy.
Jestem zdania, że w ciągu roku od odebrania prawa jazdy każdy świeżo upieczony kierowca powinien mieć obowiązek odbycia kilkugodzinnego kursu na płytach poślizgowych, gdzie dane mu będzie na własnej skórze poczuć parę praw fizyki i to, jak wpływają one na samochód. Poślizg, hamowanie na suchym i mokrym, hamowanie awaryjne, slalom i jazda po okręgu na śliskim. To proste ćwiczenia zajmujące łącznie z teorią 2-3 godz., a otwierają oczy, uczą pokory i zachęcają do doskonalenia techniki jazdy.
Prędkość, prędkość, prędkość
Wiem, że za tę propozycję przez niektórych z Was zostanę publicznie wychłostany w komentarzach, ale… uważam za racjonalne podniesienie dopuszczalnej prędkości na niektórych odcinkach ekspresówek i autostrad. Raz, że takie drogi mamy obecnie lepsze niż zdecydowana większość krajów europejskich – szersze, z równiejszą i bardziej przyczepna nawierzchnią, porządniej oznakowane, z dobrze wyprofilowanymi zakrętami. A dwa, że nasze samochody są coraz lepiej przystosowane do osiągania wysokich prędkości – taki Ceed z silnikiem 1.0 T-GDI jedzie prawie 200 km/h i nadal prowadzi się stabilnie i pewnie. Do tego nawet w najtańszej wersji za ca. 72 tys. zł ma w standardzie system autonomicznego hamowania (z trybem miejskim i pozamiejskim), asystenta utrzymania pasa ruchu i system ostrzegający zmęczeniu kierowcy.
A skoro przy zmęczeniu jesteśmy, to wiele nowoczesnych samochodów potrafi potwornie zmęczyć, gdy wleczemy się nimi 140 km/h – dla takiego 366-konnego Stingera GT to tempo spacerowe (maksymalnie może nawet 270 km/h). Usypiające. Człowiek musi zająć ręce grzebaniem w multimediach albo w nosie – a to jeszcze bardziej niebezpieczne. Zaczyna się skupiać i koncentrować za jego kółkiem dopiero, gdy wskazówka prędkościomierza przekracza liczbę 180. Że niby teraz zachęcam do szybkiej jazdy? Nie, w żadnym wypadku! Po prostu opisuję fakty, walczę z obłudą, dzielę się z Wami spostrzeżeniami i chcę wywołać dyskusję. Bo skoro rząd z nami nie dyskutuje na temat nowych przepisów, to chociaż my sami porozmawiajmy ze sobą o tym, jaki powinien być ten „nowy ład” na drogach.
No więc ja uważam, że na niektórych odcinkach autostrad możnaby w ogóle znieść ograniczenia prędkości na wzór niemiecki (pojawiałyby się jedynie w w czasie złych warunków atmosferycznych albo zwiększonego natężenia ruchu). Ale z zastrzeżeniem, że w przypadku kolizji czy wypadku całość winy spoczywa zawsze na tym, kto jechał ponad 140 km/h. I nie działa wtedy polisa AC. Czyli jedziesz szybciej, ale ponosisz za to pełną odpowiedzialność. Na ekspresówkach spokojnie moim zdaniem można zastosować ograniczenia do 140 km/h. Te nasze nowe odcinki są znacznie lepsze niż większość autostrad w krajach starej Unii. Drogi krajowe? Większość jest już tak dobrej jakości, że poza terenami zabudowanymi i krętymi odcinkami można podnieść dopuszczalną prędkość z 90 do 100 km/h.
Jednocześnie jednak jestem za podniesie kwot mandatów. Czyli dostajemy większe możliwości, ale też ponosimy większe konsekwencje, jeśli przegniemy. Myślę, że na początek stawki powinny pójść w górę dwukrotnie. Poza wspomnianymi miastami, gdzie powinny być jeszcze wyższe, a prawo egzekwowane bardzo surowo. W przypadku podniesienia limitów, a wręcz ich zniesienia na niektórych autostradach (spokojnie nadaje się do tego wiele odcinków A1 między Strykowem a Gdańskiem albo A2 między Strykowem a granicą z Niemcami), nie widzę też problemu z obieraniem praw jazdy na jakiś czas tym, którzy wyraźnie przesadzą.
Nie wyobrażam sobie oczywiście, że możemy lecieć bez limitu na Poznań i nic nam nie grozi za jazdę na zderzaku czy uporczywe trzymanie się lewego pasa. Zmiany muszą być po prostu kompleksowe – dawać możliwości, ale i rodzić konsekwencje. Najważniejsze jednak i tak będzie to, czego nie da się opisać w paragrafach ani wystawić za to mandatu – zdrowy rozsądek i kultura i szacunek do innych kierowców. A z tym niestety – co w okresie przedświątecznym widać najlepiej – wiele osób ma poważny problem.
Wesołych i niespiesznych Świąt Kochani!
Żadnych ograniczeń w jedzeniu, żadnych mandatów za nadmiar radości.
Bawcie się dobrze, rodzinnie, zdrowo i bezpiecznie,
Staszek Tinger
Powiązane
Aktualności EV3 Elektryczny (EV) Ekologiczny Miejski Rodzinny SUV/Crossover
Kia EV3. Pierwsze testy, opinie i wrażenia
15 listopada, 2024
Gdyby ktoś kazał mi w trzech słowach opisać najnowszą Kię EV3 po pierwszym kontakcie z nią, powiedziałbym, że to „wielki…
Kia i rynek Aktualności EV9 EV6 i EV6 GT Niro EV Elektryczny (EV) Ekologiczny Rodzinny Sportowy SUV/Crossover
Najlepszy elektryk, jakiego możecie kupić. Kia EV6 za 156 tys. zł
31 października, 2024
Architektura 800V, zasięg ponad 500 km, ultraszybkie ładowanie od 10 do 80 proc. w 18 minut. Do tego najprzestronniejsze w…
Aktualności EV9 EV6 i EV6 GT EV3 Niro EV Elektryczny (EV) Plug-in Hybrid (PHEV) Ekologiczny Miejski Rodzinny Sportowy Przepisy i porady
Nie musisz mieć ładowarki w domu, aby naładować elektryka
25 października, 2024
Elektryk ma sens tylko wtedy, gdy ma się własny dom – taki argument często pada z ust osób, które mieszkają…