Close

Dostałem (się do) Stingera!

Pewnego sierpniowego dnia (nie powiem którego dokładnie), na swoje urodziny (nie powiem które) dostałem (nie powiem od kogo) wyjątkowy prezent: Stingera. I to pierwszego w Polsce! A dokładniej rzecz ujmując – siedem Stingerów. Niestety, żadnego z nich nie mogłem zabrać do domu. W rzeczywistości pozwolono mi je jedynie rozpakować. A konkretnie to tylko patrzeć, jak są rozpakowywane…

Chyba nawet najwięksi malkontenci przyznają mi rację – to jeden z najbardziej wyczekiwanych samochodów tego roku. Przynajmniej kilka osób w ciągu ostatnich miesięcy zapytało mnie: Słuchaj no, a ten „Sztinger” (tak, właśnie tak niektórzy wymawiają jego nazwę) to kiedy u nas będzie? No więc teraz mogę im już zgodnie z prawdą odpowiadać: „Już jest!”. Nie dalej, jak wczoraj pierwszy transport z siedmioma egzemplarzami przekroczył granicę. A my mieliśmy okazję mu towarzyszyć i przy okazji obserwować, co dzieje się z samochodami od tego momentu, do chwili gdy zostają wydane do dilerów. Zapraszamy na krótką opowieść o pierwszej podróży Stingera po Polsce.

Ze Słowenii do Słowian

Auta transportowane są z koreańskiej fabryki wielkimi statkami zwanymi potocznie samochodowcami (z ang. Car Carrier lub Pure Car Carrier). Trafiają do portu w słoweńskim Koprze gdzie są rozładowywane i wysyłane na poszczególne europejskie rynki za pośrednictwem kolei lub lawet drogowych (tak było w przypadku „naszych” Stingerów). W imieniu Kia Motors Polska za całą związaną z tym logistykę odpowiada firma CAT Polska. To do jej centrum dystrybucyjnego w gminie Kleszczów pod Bełchatowem, trafiają w pierwszej kolejności wszystkie auta Kia. A tu dzieje się z nimi więcej, niż się spodziewacie…

Jadą wozy kolorowe. Ze Słowenii, przez Europę, skończą w Bełchatowie…

Po przekroczeniu bram centrum CAT samochody zjeżdżają z lawety i od razu przechodzą pierwszą kontrolę. Formalnie nazywa się to odbiorem transportu od przewoźnika i polega na sprawdzeniu, czy pojazdy nie mają jakiś uszkodzeń powstałych podczas podróży. Innymi słowy, pracownicy firmy liczą koła, oceniają lakier oraz sprawdzają czy wyposażenie bagażnika i wnętrza jest na swoim miejscu. I robią to wszystko białych rękawiczkach. Dosłownie.

Pani Paulina. Sprawdza czy pokrowce z polietylenu nie mają przetarć i dziur

 

Pan Edward. Pierwszy człowiek w Polsce, który jeździł Stingerem

Rozbieranie i kąpanie

Po tym wstępnym odbiorze, auta udają się w pierwszą podróż po polskiej ziemi – do oddalonej o 300 metrów myjni. Takiemu transportowi zawsze towarzyszą specjalne zasady ostrożności. Na początku kolumny jedzie pilot – oznakowanym wozem i z pomarańczowym kogutem na dachu. Dopiero za nim ruszają Stingery – obowiązkowo z włączonymi światłami awaryjnymi i z prędkością maksymalnie 15 km/h. No i oczywiście wszystko to odbywa się poza drogami publicznymi.

Już dzieci wiedzą, że przed wejściem do wanny trzeba się rozebrać. Podobnie jest w tym wypadku – przed pierwszym myciem z samochodów zdjęto specjalne naklejki ochronne (dbają o to, aby na najbardziej narażonych na uszkodzenia elementach nadwozia nie powstały odpryski, rysy etc.). Zostają tylko te na bocznych słupkach i progach. Później auta myte są automatycznie i doczyszczane ręcznie.

Dlaczego naklejki z podobiznami Spidermana i Elsy nie schodzą z biurek moich dzieci tak łatwo?

 

Chciałem napisać paluchem „BRUDAS”, ale wówczas ten wpis by nie powstał. Bo nie miałbym palucha

Pierwszy przegląd

To nie żart. Już na tym etapie samochód przechodzi przegląd, choć w wersji mini. Zaraz po wyjechaniu z myjni sprawdzane jest ciśnienie w oponach oraz napięcie w akumulatorze każdego egzemplarza, a także raz jeszcze odbywają się oględziny powłoki lakierniczej. Weryfikuje się wyposażenie, porównując je ze specyfikacją danego egzemplarza. Auto dostaje gaśnicę, trójkąt ostrzegawczy, książkę serwisową, instrukcję obsługi oraz futerał do niej. Raz jeszcze sprawdza się VIN, czyli numer identyfikacyjny pojazdu (na całym etapie transportu jest on weryfikowany 4-5 razy). I w końcu „last but not least”: Pani Ela w białych rękawiczkach oczyszcza miejsce pod napisem „Stinger” na klapie bagażnika i umieszcza w tym miejscu naklejkę „7 lat gwarancji”. Tak przygotowany samochód trafia na parking, a stamtąd na lawetę i do dealera.

Marek: Czuję się, jakbym woskował Monikę Bellucci. Krystian: Mnie aż ciśnienie skoczyło z wrażenia

 

Zrywają jedne naklejki żeby zaraz przykleić drugie. I weź tu ich zrozum człowieku…

Zgadniecie, która z tych czynności zabiera najwięcej czasu? Nie, nie jest to przegląd. Ani mycie. Najdłużej zajmuje załadowanie lawety, a w drugiej kolejności – jej rozładowanie. W pierwszym przypadku mówimy o ok. 40-50 minutach, w drugim – około 30. Natomiast największe wrażenie na mnie osobiście zrobiło to, jak funkcjonuje to całe „samochodowe miasteczko” CAT Polska. Jak wszystko sprawnie przebiega, jak dokładnie jest zaprogramowane i zaplanowane, a później realizowane. O tym jednak opowiem wam przy innej okazji. Wszak nie tylko Stingery przechodzą przez ręce CAT-a. Każda nowa Kia zaczyna swoje polskie życie właśnie pod Kleszczowem.

 

Sprawcy całego zamieszania. Od lewej: Robert (dyrektor operacyjny CAT Polska), Andrzej (szef placu i przyjęć samochodów) i Mateusz (szef serwisu). Przez ich ręce przechodzi kilkadziesiąt tysięcy aut rocznie. Twierdzą, że w pracy się nie mylą. W domu – zdaniem ich żon – mylą się zawsze

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa