O mnie

Urodziłem się na początku pięknych lat 80. a moje dzieciństwo polegało na robieniu fikołków na trzepaku przed blokiem, skakaniu z pierwszego piętra, wspinaniu się na drzewa, strzelaniu z procy do gołębi i poszukiwaniu kamieni, którymi dało się grać w hokeja. Oczywiście przerobionym kijem od szczotki. Piłem wodę z kałuży, jeździłem na rowerze bez kasku, a w samochodzie nikt nie kazał mi zapinać pasów bezpieczeństwa.

Gdy po raz pierwszy samodzielnie usiadłem za kierownicą miałem zaledwie 12 lat. Tyle, ile mój starszy syn ma dzisiaj. Czy on prowadził już samochód? Oczywiście! I to już ze dwa lata temu. Forda Focusa RS. Pamiętam to jak dzisiaj, bo rozpędził się do prawie 200 km/h, nie wyrobił na pierwszym zakręcie, rozbił trzy inne auta, dachował, przeleciał w powietrzu ze dwieście metrów, a na koniec spadł z wiaduktu do rzeki. Ponieważ siedziałem obok, to wszystko to widziałem na własne oczy i przeżyłem razem z nim. Co stało się później? Cóż… wyłączyliśmy Playstation i pojechaliśmy na wycieczkę rowerową. Oczywiście w kaskach.

Na trzepak i drzewa nie można mu wchodzić. Nie dlatego, żeby sobie czegoś nie uszkodził, tylko żeby nie ubrudził koszulki. Ja w jego wieku w jednej musiałem chodzić przez minimum trzy dni, podczas gdy on potrafi zużyć trzy jednego dnia. Gdybym kazał mu zrobić procę, musiałby najpierw odpalić osiem filmików DIY na YouTubie, tydzień spędził na poszukiwaniu odpowiedniego kawałka drewna, powyciągał gumki ze wszystkich swoich spodenek, a na koniec cały projekt i tak skończyłby się wizytą na SOR, gdzie musieliby mu z powrotem przyszyć któryś z palców.

Gdyby budowa procy się powiodła, mogłoby być jeszcze gorzej. Trafiając z niej jakimś cudem w gołębia (choć obstawiam, że prędzej trafiłby sobie w oko, czyli znowu SOR), naraziłby mnie na wizytę prokuratora, pracowników socjalnych, przedstawicieli Komisji Europejskiej, Straży Miejskiej, Straży Ochrony Kolei, Towarzystwa Opieki nad Gołębiami i ZZHPPSZPzM, czyli Związku Zawodowego Hodowców Ptactwa Paskudzącego Samochody Zaraz Po Wyjechaniu z Myjni. Chociaż wiecie co? Właśnie zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę mój syn w życiu nie strzeliłby do gołębia. Wiecie czemu? Bo w wieku 12 lat rozumie, że to nieetyczne i nie należy tak robić.

Jazda bez pasów bezpieczeństwa? Nie uruchomię silnika, dopóki ich nie zapnie! Skakanie z wysokości? Proszę bardzo, pod warunkiem, że jest to krawężnik. Akrobacje na trzepaku? Przecież on nawet nie wie, co to jest trzepak. Chciałem mu nawet taki kupić i postawić na ogrodzie, ale okazało się, że to cholernie droga impreza. Doszedłem zatem do wniosku, że tańszą alternatywą będzie nowy smartfon. I bezpieczniejszą, bo dzięki niemu zawsze będę znał lokalizację syna, a trzepak nie oferuje takiej funkcji.

Oczywiście trochę koloryzuję, ale myślę, że rozumiecie, do czego dążę i co chcę powiedzieć. Że przez ostatnie trzy dekady nasze życie i otaczająca nas rzeczywistość zmieniły się diametralnie. Dotyczy to zarówno technologii, jak i naszej mentalności, świadomości i podejścia do wielu kwestii. Co kiedyś było sufitem, dzisiaj jest podłogą. I dotyczy to również motoryzacji, która na naszych oczach ewoluowała w niesamowitym tempie, a obecnie mówić możemy o prawdziwej rewolucji. Elektryfikacja, cyfryzacja, autonomia jazdy, zrównoważona produkcja w oparciu o materiały organiczne i z recyklingu – w tym kierunku jedziemy, czy to się komuś podoba, czy nie. Jeżeli ktoś myśli, że zaraz będzie rondo, na którym zawrócimy, to się myli.

Zadaniem moim i tego bloga nie jest przekonanie Was do tego, że samochody elektryczne są we wszystkim lepsze od spalinowych, czy że rozwiązują absolutnie wszystkie problemy świata. Ale chciałbym, abyśmy wszyscy lepiej je poznali. Oswoili się z nimi. Zrozumieli zasady ich działania i użytkowania. Przede wszystkim jednak, chciałbym rozwiewać związane z nimi mity, stereotypy i wątpliwości.

Nie oznacza to jednak, że nie znajdziecie tu treści o poczciwej, spalinowej motoryzacji. Dopóki jest ona z nami, dopóty będę o niej pisał. I mam nadzieję, że jeszcze długo będę miał taką możliwość. Bo wolność polega również na wolności wyboru. A ja nadal często zastanawiam się co wybrać – zagrać z synem w FIFĘ, czy jednak iść i mu pokazać, do czego służy trzepak. Ostatecznie odrzucam tę drugą opcję tylko z jednego powodu – boję się wizyty na SOR-ze. I tego, że żona przetrzepałaby mi skórę, gdybym uszkodził nam syna.

 

Emil Volt

ev@kiawiarnia.pl