Close

Picanto, czyli prawie jak bolid F1

Po tygodniach wkuwania regulaminów, przygotowywania się do egzaminów, treningów i prób nadszedł dzień prawdy. Dziennikarz Radia ZET Michał Adamiuk miał zaliczyć swój pierwszy w życiu profesjonalny wyścig samochodowy. Za kierownicą… Kii Picanto.

Organizatorzy rzucili go na głęboką wodę – debiut zaplanowali mu na legendarnym torze Monza. Teoretycznie szanse były równe, bo puchar Picanto jeszcze tu nie jeździł, więc dla wszystkich kierowców obiekt był nowy. Jest najszybszym torem w F1, przez 3/4 okrążenia jedzie się z gazem wciśniętym do oporu. Nawet Picanto, na końcu prostej startowej przekraczają 170 km/h. Wydaje się niewiele, ale kiedy trzeba wyhamować do 70 km/h na dystansie zaledwie kilkudziesięciu metrów, nabiera się szacunku do prędkości. Hamulce Picanto Race to seryjne tarcze i sportowe klocki Frixa, stworzone specjalnie do pucharowej Kii.

A teraz prawe tylne koło do góry i ćwiczymy jazdę na trzech!

Już na pierwszym kółku Michał zauważył, że na dohamowaniach Picanto jest nerwowe. Leciutki tył sprawia, że przy gwałtownym i mocnym wciśnięciu środkowego pedału auto zaczyna stawiać bokiem. Pomaga hamowanie pulsacyjne, podpatrzone u innych kierowców.  – W drugim treningu samochód słuchał mnie lepiej. Urwałem kolejne sekundy ze swojego „besta” i miałem coraz większą frajdę z jazdy – opowiada dziennikarz. Zawieszenie i nadwozie Picanto Race są tak sztywne, że w szykanach podnosi się tylne, wewnętrzne koło. W KLR jeździ się na drogowych oponach Hankook. Zanim jednak trafią na felgi, na specjalnej maszynie zdziera się z nich większość bieżnika. Takie slicki „domowej” roboty. W trzecim treningu debiutant jednak trochę „przegiął”. – Miałem za dużą prędkość w pierwszym zakręcie Lesmo, wyleciałem w żwir, postawiło mnie bokiem i uderzyłem przodem w bandę po wewnętrznej – relacjonuje Adamiuk. Na szczęście uszkodzenia okazały się niewielkie, choć naprawa wymagała czasu. Dziennikarz nie wyjechał już na czwarty trening, bo mechanicy musieli reanimować auto na kwalifikacje następnego dnia.

Przygoda ze żwirem i bandą skończyła się uszkodzeniami. Na szczęście niewielkimi

Nazajutrz Monza powitała kierowców rześkim porankiem (tor leży w parku, więc we wczesnych godzinach asfalt często jest wilgotny od rosy). Na sesję Q1 Michał wyjechał bardzo ostrożnie i nawet nie zbliżył się do swoich najlepszych czasów z treningów. Jak sam tłumaczy, nie potrafił odblokować się po „przygodzie” z poprzedniego dnia. Hamował za wcześnie i za słabo. W popołudniowej czasówce asfalt się nagrzał i przyczepność był już znacznie lepsza. – Zacząłem poprawiać czasy, ale wciąż nie odnajdowałem tempa z treningów. Marnym pocieszeniem było nawet to, że miałem najwyższą prędkość maksymalną spośród wszystkich zawodników – relacjonuje dziennikarz Radia ZET.

W dzień wyścigów cel był jeden– być na mecie, nie pakować się w kłopoty i nie przeszkadzać innym w walce. Adamiuk jedzie dla frajdy, reszta ściga się o punkty w mistrzostwach. Kiedy jednak stanął na polach startowych, zgasły czerwone światła, a kilkanaście „kijanek” ruszyło, cały plan “nie pakowania się w kłopoty” wziął w łeb. Adrenalina zrobiła swoje. Dzięki niej zniknęły lęki z kwalifikacji, Michał pojechał odważniej i – koniec końców – poprawił swoje best lap z treningów. Jest meta! – Fantastyczne uczucie kiedy mija się flagę w szachownicę, a obsługa toru bije brawo i pokazuje uniesione kciuki – wspomina radiowiec.

Taka mała, a taka szybka.

Przed drugim wyścigiem postanowił już nie kalkulować, tylko wzbić się na wyżyny swoich umiejętności i „pojechać wszystko”. Po starcie z 13. pola trzymał się blisko poprzedzających zawodników, a nawet próbował podejmować walkę. – Ściganie się  z innymi samochodami to zupełnie inna bajka niż bicie się ze stoperem. Goniąc inne auto sięgałem do rezerw, których istnienia nie podejrzewałbym, będąc na torze sam – stwierdza dziennikarz. Jak ocenia, Picanto Race bardzo bezpośrednio reaguje na pracę kierownicą, czego nie da się porównać do żadnego seryjnego, drogowego samochodu. Lekki tył małej Kii sprawia, że w szybkich zakrętach, jak Parabolica, łatwo można pójść nadsterownym poślizgiem. – Wrażenie trochę jak z tylnonapędówki, ale w Picanto bajecznie łatwo to kontrolować, nawet debiutantowi – uważa dzienniakrz.

Adamiukowi udało się wyprzedzić jednego zawodnika, ale chwilę potem… zaczął kropić deszcz. Wszystkie wcześniejsze sesje jeździł po suchym, więc zachowanie Picanto Race na mokrym asfalcie było dla niego sporą niewiadomą. Odpuścił, straci pozycję, ale do końca wyścigu siedział na ogonie kierowcy jadącemu przed nim. Po 12 okrążeniach – flaga w szachownicę i eksplozja radości. Jako debiutant, dziennikarz Radia ZET ukończył oba wyścigi KIA LOTOS RACE na legendarnym torze Monza. Jak sam to skwitował – z pucharowego Picanto wysiadł z poczuciem, że właśnie minęło 30 najlepszych minut jego życia.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa