Close

Kici, kici ty mój mały Stingerku

Rzep w butach, japoński superpociąg Shinkansen, farma wiatrowa, Dreamliner, kostium pozwalający szybciej pływać i przód waszej Kii. Co łączy te rzeczy? Otóż wszystkie zostały zainspirowane naturą.

Fachowo nauka ta nazywa się biomimetyką, biomimikrą lub po prostu bioniką. Mówiąc krótko, jej rolą jest badanie żywych organizmów pod kątem wykorzystania ich wyjątkowych cech przez człowieka. W różnych dziedzinach: architekturze, robotyce, medycynie itd.

Najlepszy przykład to samolot – nie jest tajemnicą, że bracia Wright nie wzbiliby się w powietrze, gdyby nie ptaki, które ich zainspirowały. Ale dopiero od niedawna statki powietrzne mają małe zagięcia na końcu skrzydeł, tzw. winglety. Historia ich powstania jest krótka: naukowcy zaobserwowali, że dzięki charakterystycznemu rozczapierzeniu kilku długich piór na skrzydłach ptaki latają efektywniej i mniej się przy tym męczą. Gdy podobne rozwiązanie zastosowano w skrzydle seryjnego samolotu okazało się, że… zużywa o 5 proc. mniej paliwa. Bo potrzebuje mniej energii do pokonania oporów powietrza i wirów powstających na końcach skrzydeł.

Samolot to najdonioślejszy z przykładów, ale codzienne życie też ułatwiają nam rozwiązania zaczerpnięte z natury. Rzepy w butach czy ubraniach to nic innego jak rzep łopianu bardzo często spotykany w przyrodzie. W 1948 r. na pomysł komercyjnego zastosowania rośliny wpadł szwajcarski inżynier George de Mestral (uważany dziś za ojca bioniki). Obejrzał ją pod mikroskopem i skopiował. To wszystko. Ok, nie wszystko – najpierw kilka takich rzepów przyczepiło mu się do swetra gdy spacerował sobie po Alpach i był z tego powodu bardzo, ale to bardzo wkurzony. A następnie – po opatentowaniu swojego wynalazku – został milionerem. Złość piękności może i szkodzi, ale stanowi konta w banku najwyraźniej nie.

Jeżeli intryguje was farma wiatrowa z początku tekstu to niech wystarczy wam informacja, że turbiny są ustawiane przy sobie nie w przypadkowej kolejności lecz tak, jak w… ławicy ryb. Serio! Naukowcy zaobserwowali, że ryby nigdy nie płyną jedna bezpośrednio za drugą, tylko po skosie. Powstające w ten sposób prądy pozwalają im przemieszczać się szybciej i sprawniej, a dodatkowo tracą przy tym znacznie mniej energii. Identycznie jest na farmie – dzięki rozstawieniu turbin jak w ławicy, działają one bardziej efektywnie.

Wiatraki i mieszkańcy oceanów mają ze sobą więcej wspólnego. Biolog Frank Fish (rzadko kto ma nazwisko tak idealnie pasujące do wykonywanego zawodu) zaobserwował, że płetwy Humbaka mają charakterystyczne wcięcia. To dzięki nim, pomimo ogromnej masy i rozmiarów (nawet 45 ton i 17 metrów długości) ssaki te są bardzo zwrotne, dość szybkie i potrafią wykonywać efektowne ewolucje w wodzie, a nawet nad nią. Prof. Fish wykorzystał tę wiedzę do budowy śmigieł wentylatorów, które okazały się o 20 proc. bardziej wydajne niż standardowe. Później powstały również wzorowane na płetwach humbaków deski surfingowe – produkuje je firma Fluid Earth.

Zostańmy jeszcze na chwilę w wodzie – specjalny kostium firmy Speedo, który znacznie poprawia sprawność pływaków również trudno uznać za „wynalazek człowieka”. Tak naprawdę prawa patentowe do niego ma… rekin. Na jednym milimetrze kwadratowym ciała ryba ta ma aż 10 mikrołusek, które wytwarzają mikrowiry i pomagają szybciej się przemieszczać.

Jeżeli intryguje was wspomniany na początku japoński pociąg Shinkansen to być może zainteresuje was również fakt, że jego przód to w zasadzie wiernie odtworzony dziób i głowa zimorodka – jednego z najzwinniejszych i najbardziej aerodynamicznych ptaków. Potrafi on wpadać do wody z prędkością ok. 90 km/h, zanurkować na kilka metrów i wynurzyć się po dwóch sekundach z rybą w dziobie. Shinkansen tak nie umie, ale za to – dzięki nieprawdopodobnej aerodynamice – rozpędza się do 600 km/h!

Nie zawsze jednak człowiekowi udaje się z sukcesem przeszczepić cechy zwierząt czy roślin na grunt ludzki. Np. od wielu lat naukowcy starają się (póki co bezskutecznie) odwzorować budowę łap gekona, które są w stanie utrzymać go na szklanej ściance akwarium. Nikomu też nie udało się jeszcze stworzenie syntetycznej pajęczej nici, czyli najmocniejszego tworzywa na świecie. O odkryciu ludzkiej nici pająka informowali już Japończycy, Niemcy i Brytyjczycy, ale do tej pory nikt na oczy jej nie widział. Oprócz Spidermana oczywiście.

Jeżeli zaś chodzi o Kię to być może zainteresuje Was fakt, że jeżeli wasz model został zaprojektowany po roku 2007 to ma przedni grill przypominający wyglądem… nos tygrysa. Serio! Autorem „Tiger nose” (czyli w zasadzie biomimetykiem) jest Peter Schreyer – człowiek który przeszedł do Kii z Volkswagena z zadaniem stworzenia znaku rozpoznawczego marki. Stał się nim między innymi właśnie „nos tygrysa” zaprezentowany po raz pierwszy równo 10 lat temu, podczas salonu samochodowego we Frankfurcie, w koncepcyjnym modelu Kee.

“Tiger nose” zaprezentowany został w koncepcyjnym modelu Kee w 2007 r. Ale pierwszym seryjnym autem z tygrysim DNA był Soul

Od tamtej pory charakterystyczna osłona chłodnicy ma symbolizować pewność siebie, a także budzić zaufanie do marki. I – sądząc po wynikach sprzedaży czy reakcjach branży – z powodzeniem spełnia swoje zadanie. Od 2009 r. różnie modele Kii zdobyły łącznie 30 nagród w najbardziej prestiżowych designerskich konkursach na świecie: Red Dot oraz iF Awards. A od 2006 r. sprzedaż jej aut na świecie uległa potrojeniu.

Popatrzcie na te noski, uszy i spojrzenia. Czyż nie są do siebie podobni?

– „Tiger nose” jest wpisany w DNA marki. Jest jej  nieodzownym elementem – mówi sam Peter Schreyer.  Widać to szczególnie w nowych modelach, jak Stonic czy Stinger. O tym ostatnim śmiało można powiedzieć, że już nie tylko budzi zaufanie i wygląda na pewnego siebie, ale bije od niego pewna drapieżność. Jakby szczerzył kły i groził niektórym pazurem…

A tak widział to główny stylista marki na etapie szkicowania:

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa