Close

Kia, jakiej nie znacie

Ogromny sześciocylindrowy van, Rio sedan, Sportage z silnikiem z Optimy GT, 290-konne Sorento, a może ultraluksusowa limuzyna z pięciolitrowym V8? Tak, takie modele Kia też ma w ofercie. Ale nie w Europie.

Jakiś czas temu miałem okazję spędzić kilka dni w Stanach Zjednoczonych. To taki kraj, gdzie między terminalami na lotnisku jeździ się pociągiem, autostrady mają po sześć pasów w jedną stronę, a jeden zestaw Big Maca przeciętnemu Europejczykowi starcza za śniadanie, obiad i kolację, zaś Amerykaninowi – najwyżej za przystawkę przed daniem głównym. USA to kraj kontrastów: można wam legalnie jeździć bez zapiętych pasów bezpieczeństwa, ale za przekroczenie prędkości o pięć mil na godzinę traficie do aresztu na 30 dni. Przede wszystkim jednak USA to kraj taniej benzyny (litr kosztuje mniej niż 3 zł) i samochodów, które w Europie nie miałyby racji bytu. Dotyczy to również modeli Kia, które tam spotkałem. I szczerze żałuję, że kilku z nich nie można u nas kupić…

Rio sedan – całkiem zgrabne i zaskakująco drogie

Pamiętacie Renault Thalię? Albo Fiata Palio? Były to auta skonstruowane na bazie popularnych mieszczuchów (odpowiednio Clio i Punto), które miały „udawać” sedany. Dużo miejsca na bagaże plus atrakcyjna cena – idealne połączenie, przynajmniej w oczach klientów z krajów rozwijających się. I tylko teoretycznie. W praktyce auta te odstraszały kierowców… wyglądem. Tylna część ich nadwozi wyglądała na doczepioną na siłę. Nazwać je ładnymi to tak, jak powiedzieć o Gerardzie Depardieu, że jest przystojny i elegancki. W przypadku Rio z „plecakiem” jest trochę inaczej – widziałem je na żywo i musze przyznać, że wygląda całkiem zgrabnie. W sumie to trudno poznać, że pierwotnie został zaprojektowany jako klasyczny miejski hatchback. No i ma prawie 400-litrowy bagażnik, co nie jest bez znaczenia dla tych, którzy nie chcą wydawać na nowy samochód zbyt dużo, ale zależy im na praktyczności.

Problem w tym, że Rio sedan… nie jest tanie! Bazowa wersja za 130-konnym silnikiem benzynowym kosztuje 13 900 dol. (czyli jakieś 52 000 zł plus podatki), co jak na USA jest sumą dość wysoką. Ciekawostka: Rio hatchback, choć mniejsze, jest jeszcze droższe! Trzeba dopłacić do niego 300 dol. Po doliczeniu podatków lokalnych (ich stawki są zależne od stanu) kosztuje 55-60 tys. zł. Czyli niemal tyle, co u nas schodząca generacja ceed’a. A skoro przy cee’dzie jesteśmy to…

Forte – trochę inny (gorszy?) cee’d

Amerykanie tak kochają sedany (za to nie przepadają za nadwoziami kombi), że nawet tamtejszy odpowiednik cee’da doczekał się odmiany z „plecakiem”. Spójrzcie na zdjęcia poniżej – moim zdaniem wygląda lepiej niż dobrze. Hatchback też jest dostępny i z tyłu bardzo przypomina swojego europejskiego brata. Niemniej, choć podobieństw można się dopatrzyć, to konstrukcyjnie są to inne samochody. Forte ma dłuższy rozstaw osi, inne zawieszenie itp. Wersję sedan i 5d rozróżniono też wizerunkowo i cenowo – hatchback, jako ten bardziej „usportowiony”  jest droższy od sedana aż o 1500 dol. Podstawowa kosztuje 18 200 dol. czyli ok. 68 000 zł netto. Dużo? Być może, ale auto ma dwulitrowego benzyniaka o mocy 164 koni i automatyczną skrzynię w standardzie. A w ofercie jest jeszcze jednostka 1,6 turbo o mocy 201 koni! W tym roku Forte doczeka się następcy. Z wyglądu będzie podobny do – tak, zgadliście – nowego europejskiego Ceeda. Tyle, że za oceanem sprzedawał się będzie głównie jako sedan.

Cadenza – pół szczebla wyżej niż Optima

Najpierw nie mogłem oderwać od niej wzroku, a potem siłą musieli mnie z niej wyciągać. Życzyłbym każdemu producentowi popularnych aut, żeby potrafił z taką pieczołowitością i dokładnością wykonać wnętrze, używając do tego prawdziwej pachnącej skóry i nieudawanego aluminium. Długość? 4,97 metra czyli 12 cm więcej niż Optima. Rozstaw osi? 2,85 metra (plus 5 cm). Silnik? Jest tylko jeden: V6, 290 koni. I ośmiobiegowy automat. Za to napęd tylko na koła przednie. Generalnie, bardzo ciekawy wóz. Ale mam wrażenie, że Optima GT potrafi tyle samo za znacznie mniejsze pieniądze. Cadenza w topowej odmianie Limited kosztuje za Wielką Wodą 44 700 dol. netto czyli po dorzuceniu podatków jakieś 175 tys. zł. A osiągi i wyposażenie ma niemal identyczne co tańsza o 30 tys. zł Optima. Co więcej, gdybyście chcieli Cadenzę sprowadzić do Polski, jej cena ze wszystkimi opłatami i transportem przebiłaby 220 tys. zł!

K900 – koreański Mercedes

Zacznijmy od pytania: dlaczego tego auta nie ma na europejskim rynku? Odpowiedź: bo by się nie sprzedawało. Nie ze względu na potężną moc (w topowej odmianie ma pięciolitrowy motor V8 i 420 koni), duże rozmiary (długość 5,1 metra), napęd na tylną oś, wyposażenie (jest tu wszystko, czego możecie wymagać od auta, którym podróżuje się głównie na tylnej kanapie) czy cenę (realne 250 tys. zł za takie auto to okazja stulecia). Powodem jest znaczek na masce. Europejczycy są przywiązani do tego, że limuzyna segmentu F musi wozić na masce logo Mercedesa, BMW albo Audi. Amerykanie są bardziej pragmatyczni – wychodzą z założenia, że skoro ktoś jest gotów im dać tyle samo za mniej to… nie ma sensu przepłacać. K900 jest w Stanach jednym z najchętniej kupowanych aut w swojej klasie. A za chwile doczeka się następcy. Jeszcze większego i jeszcze bardziej luksusowego. Oto on:

Sportage i Sorento – to samo, tylko mocniej

Nie ma co się rozwodzić. Różnice sprowadzają się wyłącznie do silników. W Stanach w podstawie mamy motor o pojemności 2,4 litra i mocy 181 koni. Topowa odmiana za ca. 130 tys. zł ma jednostkę znaną z Optimy GT – doładowaną dwulitrówkę, w tym przypadku o mocy 240 koni. Napęd AWD zawsze wymaga dopłaty. Podobnie jest przy Sorento – nawet 290-konna odmiana V6 ma standardzie napęd tylko na przednie koła! Słabszy motor ma 185 koni. Początkowo myślałem, że to znany i lubiany diesel 2.0 CRDi (wszak ma identyczną moc), ale szybko okazało się, że to identyczna wolnossąca jednostka co w Sportage – 2,4 litra i cztery cylindry. Ceny? Od ok. 105 do 180 tys. zł.

Sedona – brakuje mi Ciebie

Szalenie lubię ten wóz i naprawdę brakuje mi go w ofercie europejskiej Kii. Dlaczego? Możecie o tym przeczytać TUTAJ. Ale zdjęcia i tak wrzucę…

Stinger – Ależ to musi jeździć bokami!

Za oceanem dostępny jest w dwóch wersjach znanych również w Europie: z dwulitrowym benzyniakiem i słynnym już chyba na cały świat motorem V6. Tyle, że ten pierwszy występuje u nas wyłącznie w wersji z napędem na tylną oś, a drugi – tylko z AWD. W Stanach standardem w obu wersjach jest RWD, a do czterech kół napędzanych się dopłaca. Ceną za to jest ciut niższa moc wersji GT – o 5 koni (kwestia lokalnych homologacji, dostrojenia silnika do regionalnych wymogów etc.). Zresztą GT to jest u nas. W Ameryce mają GT, GT1 i GT2. Różnią się wyposażeniem. Topowa odmiana kosztuje ca. 200 tys. zł. A ponieważ zdjęcia tego modelu doskonale już znacie, to teraz będzie coś znacznie lepszego: amerykańska reklama modelu. Genialna!

https://youtu.be/0YVbVXOjJv4

Podsumowanie

Pierwsza rzecz jaka od razu rzuciła mi się w oczy – ceny modeli i wersji amerykańskich są z grubsza porównywalne do europejskich (szczególnie gdy uwzględni się różnice w podatkach i cłach). To dość zaskakujące, zważywszy na to, że w Stanach samochody są z reguły wyraźnie tańsze niż w Europie. To jednak może wynikać z polityki Koreańczyków – wszystkich starają się traktować równo. Poza tym w USA mają już od dawna opinię wyjątkowo porządnej marki, aspirującej w niektórych segmentach do klasy premium (Stinger, Cadenza, K900). W rankingu GD Power, pokazującym zadowolenie kierowców ze swoich samochodów, Kia zajmuje co roku czołowe pozycje i znacząco wyprzedza większość japońskich producentów.

Oferta na rynek UE i USA jest różna z prozaicznych powodów: Amerykanie uwielbiają duże auta, my lubimy mniejsze. Oni nienawidzą diesli, my je uwielbiamy. Oni nie potrafią jeździć z manualną skrzynią biegów, nam ona kompletnie nie przeszkadza. Tam podatki od samochodów nie są uzależnione od emisji CO2, a w Unii tak. U nas normy emisji spalin są bardzo restrykcyjne, za oceanem – bardzo liberalne. Wszystko to przekłada się na oferowaną na tych dwóch rynkach gamę.

Z modeli oferowanych w USA, u nas brakuje mi tylko trzech: Sedony, Sorento z benzyniakiem o mocy 290 koni (ale tylko w AWD) i Stingera V6 z napędem na tył. Szczególnie zawrócił mi w głowie ten ostatni. Tak, wiem że to nieracjonalne, nierozsądne i bez sensu. Ale właśnie to kocham w samochodach – nie muszą mieć sensu, żeby budziły emocje. A skoro przy emocjach jesteśmy, to jeszcze jeden filmik:

https://youtu.be/S6xqMkvED54

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa