Close

Auta elektryczne są super! (UWAGA! Materiał kontrowersyjny)

Wielokrotnie pod materiałami o samochodach elektrycznych, hybrydowych czy plug-inach piszecie komentarze w stylu „Ale V8 i tak lepsze”, „Te baterie to ślepy zaułek” albo „To się nie uda”. Przykro mi, ale nie mogę się zgodzić z żadnym z tych stwierdzeń. Co więcej, większość europejskich kierowców też się z nim nie zgadza.

Najpierw trochę statystyk. Wygląda na to, że europejski rynek motoryzacyjny najgorsze ma za sobą. Przetrwał pandemię i zaczyna się odbudowywać. I to jak! W marcu w krajach unijnych zarejestrowano o niemal 90 proc. więcej samochodów niż w marcu ubiegłego roku. Wzrost w całym pierwszym kwartale wyniósł 3,2 proc. – podaje stowarzyszenie ACEA. Ale nie to jest najciekawsze. Znacznie bardziej interesujące zmiany widać w statystykach dotyczących tego, jakie samochody kupujemy.

Otóż udział diesla w nowych autach osobowych zarejestrowanych między styczniem a marcem spadł do poziomu zaledwie 23,9 proc. Czyli do poziomu z… początku lat 90. ubiegłego wieku! Można zatem pomyśleć, że ludzie zaczęli kupować więcej aut z klasycznymi motorami benzynowymi. Nic z tego. Ich udział w rynku też się skurczył – do 42,2 proc. Na największym w Europie rynku niemieckim typowe benzyniaki zanotowały spadek o 30 proc. rok do roku. Co zatem kupujemy?

Wszystkie dane wskazują na to, że w błyskawicznym tempie popularność zyskują napędy zelektryfikowane. Jeszcze trzy lata temu miały 12-13 proc. udziałów w całym rynku, a w pierwszym kwartale tego roku już 32 proc. Innymi słowy, już co trzeci samochód osobowy, jaki wyjechał na drogi od stycznia do końca marca, był w jakimś stopniu zelektryfikowany. Udział konkretnych napędów wyglądał tak:

BEV, czyli samochody w pełni elektryczne – 5,7 proc.

PHEV, czyli hybrydy plug-in – 8,2 proc.

HEV i MHEV, czyli klasyczne oraz miękkie hybrydy – 18,4 proc.

W świetle tych danych, już teraz łatwo można obalić argument, że „z tej elektryfikacji nic nie będzie”. Z tej drogi nie ma odwrotu, czy się to komuś podoba, czy nie. I to nie tylko ze względu na przepisy unijne i międzynarodowe porozumienia, których celem jest zredukowanie emisji dwutlenku węgla. Także sami producenci nie wycofają się z elektryfikacji. Za dużo w nią zainwestowali, rynek zaczyna się rozkręcać, technologia postępuje. Sprawa jest więc przesądzona. A najważniejsze jest to, żeby dawać klientom wybór i nikogo do niczego nie zmuszać tak długo, jak to możliwe. Idealnym przykładem zachowania takich zdrowych proporcji jest Kia.

Marka nadal ma w swojej ofercie np. Stingera z motorem V6. Do tego silniki wolnossące np. w Picanto i Rio, a także klasyczne turbodoładowane benzyniaki i diesle np. w Sportage. Oprócz tego ma technologię MHEV i to z nowatorską skrzynią biegów (przeczytacie o niej tutaj), dwa modele HEV (Sorento i Niro), cztery PHEV-y (Sorento, Niro, Ceed kombi i XCeed) oraz trzy elektryki – e-Soula, e-Niro i najnowszego EV6. Co więcej, niektóre modele występują w kilku wariantach, np. Sorento można mieć w wersji hybrydowej, plug-in albo z dieslem. Niro może być HEV, PHEV albo BEV.

Kia Niro dostępna jest w wariancie hybrydowym, hybrydowym plug-in oraz całkowicie elektrycznym (e-Niro)

Kia ma dzisiaj najszerszą gamę napędów w różnych modelach. Nie bez powodu. Zdaje sobie sprawę, że klienci mają różne oczekiwania i potrzeby. Ale wracajmy do tych napędów zelektryfikowanych…

Słabe zasięgi, nie ma gdzie ładować, długie ładowanie

To jest stereotyp powielany od 10 lat. Wtedy tak faktycznie było. Rzadko dało się pokonać autem na prąd więcej niż 100 km, a ładowanie trwało cały dzień. Współczesne napędy elektryczne są znacznie wydajniejsze, a baterie w mniejszej pojemności mieszczą więcej energii – przykładowo akumulator w EV6 udało się zmniejszyć o 10 proc. w stosunku do baterii o podobnych parametrach sprzed roku czy dwóch. A mimo to zasięg przekracza 500 km, zaś od 10 do 80 proc. baterię można naładować w 18 minut!

Zwróćcie uwagę, że na taki przełom technologiczny nie musieliśmy czekać 20, czy 30 lat. Wystarczyło dosłownie kilka lat, a technologia elektryczna przeszła nie tyle ewolucję, co wręcz rewolucję.

Owszem, można narzekać na infrastrukturę do ładowania. Jedni mówią, że najpierw muszą być ładowarki, żeby ludzie kupowali elektryki. Inni, że najpierw muszą być samochody, to wtedy powstaną ładowarki. Odwieczny spór o to, co było pierwsze – kura, czy jajko? Ale zwróćcie uwagę, że rynek sam reaguje na to, co dzieje się w salonach. Sprzedaje się więcej elektryków, to od razu prywatne firmy stawiają nowe słupki. Mamy ich już w całej Polsce ponad 2 tys. i z każdym miesiącem przybywa kilkadziesiąt nowych. W całej Europie jest już około 220 tys. publicznych ładowarek! A marki starają się ułatwić klientom ładowanie np. oferując takie usługi jak Kia Charge. Dzięki niej możecie naładować się w jednym ze 170 tys. punktów w Europie korzystając tylko z jednej aplikacji i dostając jeden rachunek (więcej na ten temat znajdziecie TUTAJ).

Te baterie to zło. Bo wydobycie, bo recykling

Świat korzysta z baterii od dziesięcioleci. Używamy ich wszędzie i do wszystkiego. Upowszechnienie się samochodów elektrycznych zmieni tylko jedno – producenci będą jeszcze szybciej rozwijali i doskonalili tę technologię. Akumulatory stają się mniejsze, ale wydajniejsze, stosuje się w nich coraz lepsze materiały. To właśnie upowszechnienie się aut elektrycznych zwróciło uwagę całego świata na to, że surowce do produkcji baterii często wydobywane są w krajach trzeciego świata w warunkach urągającym ludzkiej godności. I natychmiast się to zmieniło. Producenci kupują dzisiaj akumulatory wyłącznie od firm, które zobowiązały się godnie traktować i wynagradzać swoich pracowników.

Wydobycie litu czy innych surowców dewastuje naturę? Wszystkie dowody wskazują na to, że nieporównywalnie mniej niż wydobycie ropy naftowej, którą następnie trzeba transportować gigantycznymi tankowcami. W przeciętnej baterii o masie 400 kg jest tylko 8 kg litu i 9 kg kobaltu. Największą procentowo część stanowi aluminium – nieco ponad 30 proc. Owszem, trzeba to wszytko wydobyć, przewieźć, przetworzyć itd. Ale ropę naftową też. Największa różnica tkwi w proporcjach. W elektryku mamy 400 kg takich surowców. Jednorazowo. Podczas gdy przeciętny samochód osobowy na dystansie 100 tys. km zużywa 6 ton paliwa!!!

Gabaryty i wagę akumulatorów w Kia EV6 udało się zmniejszyć o 10 proc., a mimo to zachowano ich pojemność i poprawiono wydajność

Do tego dochodzi kwestia tego, że elektryk jako taki składa się ze znacznie mniejszej liczby części, niż auto z konwencjonalnym napędem. Silniki są dużo mniejsze, nie mają kosztownego osprzętu, skrzynie biegów są małe, brakuje katalizatorów etc.

Co z recyklingiem? Jeszcze dekadę temu wyspecjalizowane firmy były w stanie odzyskać 3-40 proc. baterii litowo-jonowych, po okresie ich zużycia. Współczesna technologia pozwala już na odzyskanie 80 proc., a skandynawska firma Fortum deklaruje, że w ciągu najbliższych lat dojdzie do 90-100 proc. To oznacza, że w niedalekiej przyszłości każda zużyta bateria otrzyma drugie życie.

Co z tym dwutlenkiem węgla?

Wiele osób używa argumentu, że auta elektryczne wcale nie są ekologiczne, bo zużywają prąd powstający ze spalania węgla. Tak, to prawda. Ale udział tego węgla jest coraz mniejszy. Nawet w Polsce już 15 proc. energii elektrycznej produkowane jest z OZE. Europa w ubiegłym roku po raz pierwszy w historii wyprodukowała więcej prądu z wiatru, słońca, wody i atomu, niż z konwencjonalnych paliw. I co roku udział OZE rośnie.

Co więcej, badania wskazują na to, że nawet napędzanie samochodu prądem z węgla jest bardziej ekologiczne, niż tankowanie benzyną. Od lat polskie elektrownie mają najnowocześniejsze filtry, powodujące minimalne zanieczyszczenia. Efekt jest taki, że ślad węglowy jaki zostawia po sobie auto elektryczne, jest znacznie mniejszy, niż w przypadku benzyniaka.

Kia Sorento PHEV w trybie elektrycznym może przejechać 56 km, a po mieście nawet 70 km. W takich warunkach nie emituje w ogóle dwutlenku węgla

Oczywiście najlepiej ładować elektryka „zielonym prądem”. To najbardziej ekologiczne i najekonomiczniejsze. A jak mamy np. własną instalację fotowoltaiczną, to wręcz darmowe! Firmy motoryzacyjne doskonale to wiedzą, dlatego zachęcają ludzi do takich inwestycji. Np. Kia daje rabaty na samochody tym, którzy mają w domu panele słoneczne.

Wszystkie badania i eksperci potwierdzają – elektryki zostawiają po sobie znacznie mniejszy ślad węglowy niż auta z konwencjonalnym napędem. Są zdrowsze dla środowiska i dla ludzi. Przede wszystkim w miastach. Zwróćcie uwagę, że elektrowni w miastach nie ma, ale spalinowymi samochodami po nich jeździmy.

V8 jest lepsze pod każdym względem

Szczerze? Jest lepsze wyłącznie pod jednym względem – dźwięku silnika. A teraz rozejrzyjcie się, ile takich V8 jeździ po ulicach. Stanowią 1 proc. wszystkich aut? Może nawet 0,5 proc. Prawda jest taka, że samochody z dużymi motorami spalinowymi są dla koneserów, ludzi kochających motoryzację, traktujących ją jako hobby. Dla zdecydowanej większości z nas samochód to narzędzie pracy, środek transportu. Szukamy w nim ciszy, wygody, ekonomii, komfortu, przestronności. W elektrykach jest tego wszystkiego znacznie więcej, niż w autach z klasycznymi silnikami. A do tego dochodzą osiągi zarezerwowane dotychczas wyłącznie dla aut sportowych. Nie chcę znowu wspominać tutaj EV6 GT, które robi setkę w 3,5 sekundy. Weźmy znacznie słabszą wersję 228 KM z napędem na tył. Od 0 do 100 km/h przyspiesza w 7,5 sekundy. W kompletnej ciszy, na jednym biegu, bez spalin, płynnie. Nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek, nawet najlepszy motor spalinowy o podobnej mocy, był w stanie zapewnić takie połączenie komfortu i osiągów.

Kia EV6 GT przyspiesza do setki w 3,5 sekundy. To rezultat na poziomie samochodów supersportowych

To jest cholernie drogie!

Auta elektryczne są droższe niż spalinowe to prawda. Ale tanieją z roku na rok. Dekadę temu 180 tys. zł trzeba było zapłacić za Mitsubishi iMIEV – elektryka w rozmiarze pudełka po butach (i podobnie wykonanego) z zasięgiem na poziomie 100 km. Dzisiaj za mniejsze pieniądze kupujecie duże, komfortowe i szybkie e-Niro, którym przejeżdżacie 450 km na jednym ładowaniu.

Koszty utrzymania elektryka też są nieporównywalnie niższe, niż samochodu z klasycznym motorem. Gdy macie fotowoltaikę, jeździcie nim w zasadzie za darmo. Nie wymienia się oleju, filtrów paliwa, rozrządu, nie dolewa się adBlue, nie trzeba dbać o turbo, wtryskiwacze, świece zapłonowe etc. Nawet hamulce zużywają się kilkukrotnie mniej, bo w 80 proc. przypadków hamowanie jest rekuperacyjne (czyli przy pomocy generatora odzyskującego energię kinetyczną i zamieniającego ją w elektryczną).

W programie Kia Charge ultraszybkie naładowanie do pełna baterii w nowym EV6 kosztuje ok. 100 zł (czyli tyle, co 19 litrów benzyny). Samochód przejedzie na tej energii nawet 500 km.

Na dobrą sprawę, należałoby jeszcze policzyć, ile zaoszczędzilibyśmy na lekarzach i lekach, gdybyśmy przesiedli się do samochodów na prąd. Bo nie od dzisiaj wiadomo, że spaliny unoszące się w mieście sprzyjają np. chorobom układu krążeniowo-oddechowego, mogą powodować astmę i inne schorzenia.

Mam wrażenie, że wiele osób dopatruje się w elektrykach jakiegoś spisku. Skupiają się na cenie, ładowarkach, zasięgu. Widzą same wady. Ale tak jest zawsze, gdy mamy do czynienia z nową technologią. Telefony komórkowe z dotykowymi wyświetlaczami zamiast klawiszy, płaskie telewizory, kuchenki indukcyjne, automatyczne skrzynie biegów – potrzebowaliśmy czasu, by się do tego wszystkiego przyzwyczaić, a dziś nie umiemy bez tego żyć. Dokładnie tak samo będzie z elektrykami. Tylko chyba jeszcze szybciej. 

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa