Close

Jak przewozić narty. Poradnik od deski do deski

Dawno, dawno temu mieszkałem w górach. Ciotka miała malucha. Kiedyś wyskoczyliśmy nim na stok. W sześć osób. Zabraliśmy ze sobą sześć par nart i sześć par butów. Do dziś nie mam pojęcia, jak tego dokonaliśmy…

Fakt, nie było daleko. Jakieś osiem kilometrów z Cyrhli pod Nosal. No i byliśmy dzieciakami, więc potraktowaliśmy to w kategorii zabawy. Że głupio? Że nierozsądnie? No pewnie! Ale takie były czasy. Nikt nie myślał o fotelikach, zapięciach, specjalnych bagażnikach, boxach etc. Raz, że takich rzeczy nie było, a dwa – nie było na nie pieniędzy.

Dorosłem, zmądrzałem (choć żona twierdzi, że niekoniecznie), poszedłem do pracy, zarobiłem, kupiłem samochód, mamy foteliki, opony zimowe etc. Zmieniło się wszystko. Oprócz jednego – mojej miłości do nart. Dziś staram się nią zarażać lepszą i ładniejszą połowę mnie i dzieci. Z różnymi efektami. Jeżeli macie podobnie, to pewnie nieraz zastanawialiście się jaki jest najlepszy sposób na przewożenie desek. Mam nadzieję, że w tym materiale znajdziecie odpowiedź na to pytanie.

Do środka z nimi!

Takie przewożenie nart może źle się skończyć. W niektórych krajach grozi za to mandat

Sposób najprostszy i zarazem najtańszy to po prostu transport w samochodzie. Pod warunkiem, że jedziecie w dwójkę, góra trójkę i macie nie więcej kompletów nart. Wiele modeli ma składany środkowy podłokietnik (albo część kanapy), dzięki czemu powstaje otwór łączący bagażnik z kabiną pasażerską i umożliwiający przewożenie długich przedmiotów. Ewentualnie można złożyć część kanapy. Ale uwaga! Oba rozwiązania są niebezpieczne i – co więcej – w niektórych krajach źle widziane przez policję. Np. w Austrii czy Niemczech za transportowanie sprzętu w taki sposób można dostać mandat. Przepisy wymagają, by był on odpowiednio zabezpieczony. Jak?

Zdarza się, że otwór w kanapie standardowo wyposażony jest w specjalny rękaw (worek), albo można go dokupić jako akcesorium. To zapobiega przemieszczaniu się desek np. podczas gwałtownego hamowania czy też ew. kolizji. Pod warunkiem oczywiście, że rękaw jest elementem na stałe przymocowanym do kanapy (zdarzają się akcesoryjne produkty z mocowaniem do zagłówka).

Największym minusem takiej formy transportu jest fakt, że po skończonej zabawie narty będą ociekały i nawet jeżeli nie pobrudzą tapicerki to trzeba będzie oczyścić i osuszyć rękaw. Może to się okazać dość kłopotliwe.

Zalety:

– koszt

– łatwość wkładania i wyjmowania sprzętu

– brak ograniczeń związanych z przewozem nart na dachu

– bezpieczeństwo sprzętu (złodziejowi trudniej się do niego dostać)

Wady:

– mniejsze bezpieczeństwo pasażerów (możliwość przemieszczenia się np. podczas kolizji)

– ograniczona ilość kompletów (najczęściej w rękawie mieszczą się dwie pary nart)

– możliwość zabrudzenia tapicerki

– konieczność czyszczenia i osuszania rękawa

– ograniczenie miejsca we wnętrzu samochodu

– deski snowboardowej w ten sposób się nie przewiezie

Przyciągający i pociągający magnes

Niedrogi, prosty (montaż trwa tyle co zawiązanie sznurówki), często nieznanej marki bagażnik magnetyczny to… świetne rozwiązanie! Ale wyłącznie pod warunkiem, że na stok macie nie dalej niż do spożywczaka po bułki. I dodatkowo nie rozpędzicie się na tym odcinku do więcej niż 60 km/h.

Uchwyty magnetyczne sprawdzą się tylko na krótkich odcinkach i przy małych prędkościach

W takich warunkach chiński produkt za ok. 150 zł powinien zdać egzamin. Załadujemy na niego dwie pary nart choć bez żadnej gwarancji, że kiedy wysiądziemy z samochodu to nadal będą one na swoim miejscu. Trochę pewniej można się poczuć kupując coś firmowego np. włoski Menabo Aconcagua za ca. 400zł. Zastosowany w nim system mocowania zdecydowanie wygodniejszy i mamy możliwość zabrania dwóch desek lub trzech pary nart. Nie rozwiązuje to jednak wszystkich problemów związanych z takim sposobu transportu.

Szybsza jazda i dłuższe odcinki odpadają – ryzyko „zwiania” nart z dachu jest zbyt duże. Nie wspominając o tym, że jeżeli dojdzie do wypadku to przeciążanie na 100 proc. zerwie magnesy z dachu i spowoduje dodatkowe zagrożenie.

Pozostaje też kwestia karoserii – nawet jeśli dach i magnes zostały przed montażem bardzo dokładnie oczyszczone to i tak prawdopodobieństwo, że porysujemy lakier jest wysokie. Wystarczy dosłownie ziarenko brudu. Poza tym możemy zapomnieć o takim rozwiązaniu jeśli mamy auto ze szklanym dachem czy też aluminiową karoserią.

Zalety:

+ cena

+ banalny i błyskawiczny montaż bez użycia narzędzi (o ile wszystko jest czyste i suche)

Wady:

– sprawdza się tylko przy niskich prędkościach

– brak zabezpieczeń przed kradzieżą (magnesy oderwiemy bez problemu ręką od karoserii)

Trudny początek, czyli jak odbić się od belki

Czas przejść do droższych i poważniejszych rozwiązań. Czyli do uchwytów montowanych na specjalnych belkach poprzecznych (zwanych też nośnymi). Zanim wybierzemy uchwyt, musimy kupić właśnie belkę. Pozornie sprawa wydaje się prosta: do wyboru mamy modele mocowane bezpośrednio do dachu lub do relingów auta (jeśli jest w nie wyposażone), aluminiowe albo stalowe. Proste, prawda? Cóż, niestety nie do końca. Bo czeka tu na nas sporo pułapek.

Ważna jest nośność belek. Najlepsze udźwigną bez trudu nawet 100 kg

W marketach (nawet tych motoryzacyjnych) i w Internecie znajdziecie produkty nieznanych marek w kuszących cenach, z opisu których będzie wynikało że pasują do kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu modeli aut. Przykro mi bardzo, ale w dzisiejszych czasach nie istnieje coś takiego jak „uniwersalne belki na dach”. To marketingowa bzdura. Dziś samochody mają finezyjne, wymyślne kształty dachów – każde inny. Belki muszą być bardzo dokładnie do nich dopasowane. Żeby było ciekawiej to np. w Szwajcarii, Francji czy Niemczech bagażnik nie tylko powinien, a musi być dobrany do konkretnego modelu. Wymagają tego przepisy. To gwarantuje stabilność konstrukcji i bezpieczeństwo – np. że belki nie wypną się podczas mocnego hamowania albo kolizji.

Stalowe – proste, wytrzymałe i tanie. Ale też hałaśliwe, ciężkie i… brzydkie

Stalowe konstrukcje są stosunkowo tanie (ceny dedykowanych markowych modeli zaczynają się od 300-400 zł) i solidne, a dodatkowo podepniemy do nich praktycznie każdy uchwyt. Mają jednak również wady – są ciężkie (to utrudnia ich montaż i podnosi środek ciężkości) oraz wytwarzają duże szumy powietrza.

Belki aluminiowe. W salonach Kii za bardzo dobry model firmy Thule zapłacicie niecałe 800 zł. Oprócz tego, że są wyraźnie lżejsze od stalowych to również bardziej estetyczne i trwalsze (np. nie rdzewieją).

W każdym wypadku unikajmy produktów nieznanych firm, które nie mają atestów, produkowane są najczęściej w Chinach i nie dają gwarancji, że np. podczas jazdy z większą prędkością, po wybojach czy przy ostrym hamowaniu nic złego się nie stanie. To ryzyko niewarte kilkuset złotych, jakie trzeba dołożyć do porządnych, przetestowanych, markowych produktów.

Estetyczne, lekkie i trwałe aluminium, a do tego prosty montaż na relingach. To najlepsze rozwiązanie

Bezsprzeczną wadą belek jest to, że na ich montaż będziemy musieli chwilę czasu. Wyrównać, przykręcić etc. Inna wada to podniesione zużycie paliwa (szczególnie przy wyższych prędkościach) oraz większe szumy powietrza w okolicach dachu. Zaleta: uniwersalność. Do tych samych belek można przymocować również np. box dachowy albo uchwyty rowerowe.

Zalety:

+ solidność mocowania

+ bezpieczeństwo

+ trwałość (głównie aluminiowych modeli)

+ uniwersalność (można zamontować na nich także box lub uchwyty rowerowe)

Wady:

– utrudniony montaż

– stosunkowo wysoka cena

– wyższe zużycie paliwa

– szumy powietrza w okolicy dachu

No dobra, podstawy już mamy. W poniedziałek zapraszam na drugą część, w której będzie już więcej konkretów o przewożeniu sprzętu w profesjonalny sposób. Jak właściwie dobrać uchwyty, czym różnią się tanie boxy od tych drogich, sposoby pakowania, rzeczy na które koniecznie trzeba zwrócić uwagę etc. Zapraszam!

Powiązane artykuły

Komentarz (1) do “Jak przewozić narty. Poradnik od deski do deski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa