Close

Pierwsze COTY za płoty

Car Of The Year 2018. Który samochód zdobędzie ten tytuł? Przekonamy się o tym już w najbliższy poniedziałek. Póki co, znamy siedmiu finalistów. Miałem okazję pojeździć każdym z nich i… nie do końca rozumiem wybór jurorów. Nie tylko tym razem.

Pozwólcie, że zanim przejedziemy do dania głównego, czyli tegorocznych finalistów, to zaserwuję wam trochę suchych danych o samym konkursie. Odbywa się on nieprzerwanie od 1964 r. i udział w nim biorą modele, które:

– dostępne są w oficjalnej sprzedaży podczas etapu głosowania jurorów,

– sprzedawane są na minimum pięciu europejskich rynkach,

– ich roczna szacowana sprzedaż jest wyższa niż 5000 egzemplarzy.

Listę kandydatów do tytułu tworzy się już we wrześniu. Każdy z 60 jurorów (dziennikarze motoryzacyjni z Europy, w tym dwóch z Polski) ma do rozdania łącznie 25 punktów – rozdysponować musi je między przynajmniej 10 aut, przy czym na jedno można oddać maksymalnie 10 punktów. Spośród pretendentów do tytułu jury najpierw wybiera finałową siódemkę – poznajemy ją zazwyczaj na przełomie listopada i grudnia. Następnie samochody są dokładnie testowane i szczegółowo oceniane przez dziennikarzy, zaś ostatecznego zwycięzcę poznajemy w przededniu otwarcia Salonu Motoryzacyjnego w Genewie. W tym roku będzie to poniedziałek 5 marca.

Tegoroczni finaliści. Od lewej: Volvo XC40, BMW 5, Citroen C3 Aircross, Kia Stinger, Seat Ibiza, Audi A8, Alfa Romeo Stelvio

Odliczanie ostatnich dni dzielących nas od punktu kulminacyjnego trwa. Ale ja niemal w ostatniej chwili chciałbym… wsadzić kij w mrowisko. I trochę nim w tym mrowisku pokręcić.

Najlepszy samochód? Nie ma takiego!

Oficjalne logo konkursu

Sama nazwa konkursu wskazuje na to, że jurorzy szukają najlepszego samochodu w danym roku. Sprawdzają przestronność, ekonomię, zawieszenia, silniki, ceny, wyposażenie, głośność, osiągi i mnóstwo innych parametrów. Super. Sęk w tym, że centymetry, litry, konie mechaniczne czy decybele nie są wymiernym wskaźnikiem „najlepszości”. Z prostej przyczyny: bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przykład? Dla kogoś, kto ma czwórkę dzieci bez dwóch zdań najlepszym samochodem będzie jakiś duży siedmiomiejscowy SUV albo van. Z kolei dla singla na stanowisku menedżerskim w banku – coś dwudrzwiowego i najlepiej bez dachu. To samo tyczy się zawieszeń – ja osobiście lubię gdy są przyjemnie sprężyste, ale znam też takich, którzy lubią gdy samochód resoruje równie miękko co wózek na zakupy. Silnik? Jedni stawiają na jak najwyższą moc, a inni na jak najniższe zużycie paliwa i wszyscy doskonale wiemy, że tych dwóch rzeczy nie da się ze sobą pogodzić.

Rozumiecie, co mam na myśli? Szukanie najlepszego samochodu jest jak szukanie najlepszego dania – to mija się z celem, bo jeden lubi schabowego z sadzonym, drugi ryby, a trzeci twierdzi, że żywi się wyłącznie promieniami słonecznym, które popija poranną rosą.

Dlatego moim skromnym zdaniem konkurs COTY powinien być nie tyle poszukiwaniem najlepszego, co najbardziej zaskakującego samochodu. Takiego, który wniósł coś świeżego na rynek, który czymś wręcz zszokował. Chodzi o auto, obok którego nie można przejść obojętnie, zignorować go. Pojazd szczególny i wyjątkowy.

Golf i Astra, czyli kwadratowe kotlety

Takim samochodem bez dwóch zdań był Opel Ampera, który wgrał w 2012 r. Zbyt piękny nie był, za dobrze wykonany też nie i do tego o wiele za dużo ważył. Ale jednocześnie zaskoczył świat nowatorskim podejściem do napędu  – miał motor elektryczny, na którym mógł przejechać ok. 70 km i jednostkę benzynową, która umożliwiała dalsze wypady. To Ampera zapoczątkowała modę na tzw. hybrydy plug-in i auta elektryczne. Sześć lat temu była po prostu wyjątkowa. I zasługiwała na tytuł COTY 2012.

Rok temu tytuł COTY zdobył Peugeot 3008

Ale już zwycięstwo Golfa VII w roku 2013, Passata w 2015 czy Opla Astry w 2016 to… Wybaczcie, ale jak można wręczać najważniejszy tytuł w branży samochodom, które są wyłącznie stylistycznym i technicznym rozwinięciem swoich poprzedników??? Wracając na chwilę do jedzenia – to tak, jakby za najlepsze danie w roku dziennikarze kulinarni uznali mielonego. Bo ktoś wpadł na pomysł by zamiast w kulkę, uformować go w kwadrat i nieco mocniej doprawić. Nie wątpię, że Golf, Passat i Astra są bardzo dobrymi, dopracowanymi samochodami, które zasługują na docenienie. Ale żeby zaraz Car Of The Year??? Śmiem się nie zgodzić.

Kto (wy)gra w tym roku?

Jak wspomniałem na początku, miałem okazję pojeździć wszystkim samochodami, które trafiły do finału tegorocznej edycji konkursu. I już sam dobór tych „siedmiu wspaniałych” budzi we mnie mieszane uczucia. Choć przyznaję – nie wszystkich. Część aut znalazła się w tym gronie całkowicie zasłużenie.

Alfa Romeo Stelvio –  Pierwszy w historii SUV Alfy Romeo. Już z samego tego względu zasługuje na uznanie. Jednak najbardziej niesamowite w tym samochodzie jest coś zupełnie innego: sposób w jaki się prowadzi. Ustanowił pod tym względem nowe standardy dla SUV-ów, stał się punktem odniesienia. Do tego jest bardzo dobrze wykonany. Biorąc pod uwagę fakt, że od mniej więcej 15 lat Włosi nie zaprezentowali niczego sensownego (Giulia jest taka sobie) i budzącego emocje, to Stelvio naprawdę jest dobrym kandydatem do COTY 2018. Pytanie czy najlepszym.

 

Audi A8 – Segment luksusowych limuzyn ma nowego lidera, przynajmniej w kategorii „najbardziej zaawansowanej technologii”. Liczbą procesorów, radarów, laserów i kamer auto może zawstydzić siedzibę NASA. Ekranów ciekłokrystalicznych jest tu sześć, z czego pięć – dotykowych. Wystarczy powiedzieć „chce mi się siku” (naprawdę!), a komputer znajdzie najbliższą stację benzynową lub parking z toaletą. To także pierwsze seryjne auto na europejskim rynku z trzecim stopniem autonomicznej jazdy. Komfort jazdy jest absurdalnie wysoki. Największą wadą tego auta jest… cena. 409 tys. zł za diesla to dopiero punkt wyjścia. Na gadżety lekką ręką można wydać 250-300 tys. zł – to suma, za jaką spokojnie można sobie kupić mieszkanie albo Stingera GT.

 

BMW serii 5 –  To po prostu piątka. Kolejna generacja limuzyny BMW. Jeździ bardziej po „mercedesowemu” niż poprzednie generacje – Bawarczycy postawili większy nacisk na komfort, na czym ucierpiała słynna „radość z jazdy”. Nic nowatorskiego, nic nadzwyczajnego. No, chyba że rozmawiamy o M5 albo M550d. W kategorii usportowionych limuzyn Bawarczycy nadal nie mają sobie równych.

 

Citroen C3 Aircross – To po prostu Citroen C3 na szczudłach. Przedstawiciel przybierającego na popularności segmentu B-SUV. Auto wyróżnia się stylistyką i przestronnym wnętrzem, na tle rywali prezentuje się naprawdę oryginalnie i jednocześnie… wesoło. Do tego ma atrakcyjną cenę. Z drugiej strony, poza nietuzinkowym wyglądem nie wnosi do tego segmentu niczego nowego i nadzwyczajnego.

 

Kia Stinger –  Mamy taką oto sytuację: popularna marka słynąca z produkcji zwyczajnych, niedrogich samochodów nagle wjeżdża na rynek z wozem typu Grand Turismo, który ma pod maską sześć cylindrów i 370 koni. Do tego dorzuca niebanalną stylistykę oraz zawieszenie i układ kierowniczy zestrojone przez człowieka, który wcześniej pracował dla BMW. A wszystko to okrasza bardzo atrakcyjną ceną. Mówiąc krótko: to jest coś nowego, nietypowego i zaskakującego. Nawet jeżeli ma wady (np. znaczek na masce, który kompletnie nie pasuje do sportowego wozu). Czy godnego tytułu COTY? To się okaże za kilka dni.

 

Seat Ibiza – Szczerze mówiąc, jak na niego patrzę to zastanawiam się czy to model z 2018 czy z 2014 r. Wygląda jak wersja po liftingu. Znacznie bardziej zmieniło się wnętrze – jest nie tylko ładniejsze niż w poprzedniczce, ale przede wszystkim fenomenalnie wykonane. W tej klasie chyba nikt dzisiaj nie oferuje tak dobrych materiałów i tak porządnie ze sobą zmontowanych (no, może jedynie poza Volkswagenem Polo). Do tego Ibiza bardzo, ale to bardzo dobrze się prowadzi – wręcz nie mogę doczekać się wersji Cupra. Wszystko to nie zmienia to faktu, że jest to dość zwyczajny przedstawiciel segmentu B, w dodatku dzielący technikę z całą grupą Volkswagena.

 

Volvo XC40 – Przyznaję, że Szwedzi ostatnimi laty bardzo mi imponują. Nie inaczej jest w przypadku XC40, które bardzo dobrze jeździ, jest bardzo dobrze wykonane i do tego nietuzinkowo wygląda. Moim zdaniem to jednak trochę za mało byśmy mogli mówić o czymś nadzwyczajnym. Szczególnie, że samochód jest drogi – kosztuje nieznacznie mniej niż znacznie większe i jeszcze lepsze XC60. Niewątpliwie jednak jurorzy COTY docenią to, jak jest dopracowany.

 

Tak to wszystko wygląda z mojego punktu widzenia. Oczywiście możecie się ze mną nie zgodzić i uznać, że najbardziej zaskakującym samochodem jest np. Citroen C3 Aircross – bo nikt nie spodziewał się, że Francuzi wypuszczą na rynek coś tak nietypowego stylistycznie. Macie do tego pełne prawo. Ale jeżeli w waszym układzie krwionośnym krąży choćby kropla benzyny to nie będziecie mieli wątpliwości – zwycięzca jest tylko jeden (i to wcale nie dlatego, że ma coś wspólnego z tym, jak się nazywam). Nawet jeżeli jurorzy COTY uznają inaczej.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa