Close

Odjazdowe prezenty dla zmotoryzowanych

Za tydzień Mikołajki, niedługo potem Gwiazdka. I znowu dylemat – co komu kupić. Skarpety? Kapcie? Jakiej marki toster? Który krem na noc? Gładkie czy haftowane ręczniki? Przykro mi, ale nie znam odpowiedzi na te pytania. Ale wiem, co moglibyście sprezentować tym z waszych bliskich, którzy pasjonują się samochodami. Albo nimi jeżdżą. Ewentualnie jedno i drugie.

Osobiście dzielę prezenty na cztery grupy: praktyczne i przydatne (np. porządne rękawiczki), niepraktyczne i przydatne (np. biżuteria), praktyczne i nieprzydatne (np. łopata do śniegu, choć mieszkamy w bloku) oraz niepraktyczne i nieprzydatne (np. drewniane siodełko na rower, którego nie mamy). I tak się składa, że mężczyźni najbardziej lubią te pierwsze, kobiety te drugie, a wszyscy i tak dostajemy przeważnie trzecie lub czwarte. I niewykluczone, że identycznie jest z tymi wręczanymi przez nas.

Nie wątpię, że robienie atrakcyjnych prezentów w czasach PRL-u, gdy sklepowe półki świeciły pustkami, było utrudnione. Ale dzisiaj, gdy uginają się one pod towarami wszelkiej maści, jest chyba jeszcze trudniejsze. Bo po prostu nie wiadomo, co wybrać. Szczególnie, jeżeli prezent ma być niespodzianką i zaskoczeniem. W tym miejscu chciałbym nieco ułatwić zadanie tym z Was, którzy mają wśród swoich bliskich fanów czterech kółek. Albo zwyczajnie kogoś, kto ma samochód i często nim jeździ. Oto rzeczy, których nie będą chcieli oddać do sklepu (przynajmniej tam mi się wydaje).

Alkomat

Zaczynamy kontrowersyjnie. No bo, jak to – alkomat od Mikołaja? Zresztą przecież stara, dobra zasada mówi jasno: Piłeś, nie jedź! Tyle teorii. A teraz praktyka: ile razy zdarzyło się wam wstać rano po imprezie, dobrze się czuliście, ale gdzieś tam z tyłu głowy kołatała się myśl: „A gdyby mnie tak zatrzymali i wydmuchałbym 0,21 promila”? Nie ma się co oszukiwać – alkomat to przydatne urządzenie, nie tylko w rękach policji. Zresztą ona sama namawia do tego, by – w razie wątpliwości – przespacerować się na najbliższy komisariat i sprawdzić trzeźwość. Tylko po co, skoro można to zrobić również w domowym zaciszu.

Na rynku jest przynajmniej kilkadziesiąt modeli alkomatów, sprzedają je nawet supermarkety i sklepy ze sprzętem AGD i RTV. Ceny zaczynają się od kilkudziesięciu złotych a kończą na… 1500. Najtańsze urządzenia możemy od razu wywalić do kosza – wyniki, jakie podają są kompletnie niewiarygodne. Z jednej strony po wypiciu szklanki mleka mogą pokazać 1,2 promila, a z drugiej – 0,1 po setce wódki.

Zdecydowanie najlepsze są modele elektrochemiczne z ustnikami (dobry alkomat musi mieć wymienne ustniki!), których ceny zaczynają się od 200 zł. I nie ma co wydawać więcej – za tę sumę dostajemy urządzenie, które podaje wiarygodne wyniki, zbieżne z tymi policyjnymi. Powyżej tej kwoty tak naprawdę zmienia się tylko jakość wykonania i dochodzą funkcje dodatkowe. No i pamiętajcie, że przed pierwszym użyciem trzeba dokładnie przeczytać instrukcję urządzenia. Większość modeli możemy zepsuć na przykład… bawiąc się w porównywanie tego, kto wypił więcej wina podczas świątecznego obiadu.

Rejestrator video

Takie urządzenia zyskują na popularności, bo np. znacząco ułatwiają rozstrzygnięcie wątpliwości dotyczących tego, kto jest winny kolizji, w której uczestniczyliśmy, albo która miała miejsce przed nami. Przy zakupie warto zwrócić uwagę  na kilka rzeczy:

  • rozdzielczość nagrywanego obrazu (im wyższa, tym lepiej)
  • tryb nocny i jego jakość
  • wielkość wbudowanej pamięci (często wymagane są dodatkowe karty microSD)
  • długość działania na jednym ładowaniu
  • podgląd na wbudowanym ekranie
  • łatwość obsługi

Ceny zaczynają się od 50-60 zł, a kończą na 1500 zł. Ja polecam przedział cenowy 200-400 zł – urządzenia za takie pieniądze są wystarczająco dopracowane i mają na pokładzie wszystko to, co potrzeba.

Przejażdżka superautem

Jedno sobie wyjaśnijmy od razu – nie warto porywać się na „prezenty”, które polegają na tym, że za 200-300 zł robi się jedno kółko w Lamborghini po pseudotorze, w dodatku na fotelu pasażera. Lepiej takie pieniądze przeznaczyć na zabawę w wesołym miasteczku – emocji będzie więcej i potrwają dłużej.

Zabawa z supersportowym samochodem ma sens pod dwoma warunkami: że jesteśmy na torze z prawdziwego zdarzenia i że sami siedzimy za kierownicą. Są firmy, które to umożliwiają, ale – przykładowo – za cztery okrążenia po torze Poznań kasują po ca. 1500-2000 zł. Osobiście uważam, że to gruba przesada i gra nie jest warta świeczki, ale dopuszczam do siebie myśl, że w tym wypadku mogę być osamotniony w swojej opinii.

Szkolenie z bezpiecznej jazdy

I to jest coś, w co warto zainwestować. Szczególnie, jeżeli zależy nam na bezpieczeństwie osoby, którą obdarowujemy (albo nas samych, jeśli często nas wozi i nie czujemy się wówczas zbyt pewnie). Podstawowy, kilkugodzinny kurs w zorganizowanej grupie kosztuje od 300 do 700 zł. Kilkudniowe, kompleksowe szkolenie – 2000 zł. Obecnie w zasadzie w każdym zakątku Polski są kluby i specjalne ośrodki z infrastrukturą umożliwiającą np. naukę wyprowadzania auta z poślizgu. Choć zazwyczaj szkolenie zaczyna od znacznie prostszych rzeczy: zapinania pasów i ustawienia właściwej pozycji za kierownicą. Bo ponoć 80 proc. kierowców robi to źle.

Warto zwrócić uwagę na to, jaka firma będzie organizowała kurs. Bardzo ważne, żeby miała wykwalifikowanych instruktorów z doświadczeniem. Ja polecam Akademię Bezpiecznej Jazdy Tomasza Kuchara (www.abjtk.pl) – już samo jego nazwisko (kierowca wyścigowy i rajdowy, mistrz Polski w Rallycrosie) gwarantuje, że poziom szkolenia jest wysoki. W sumie takie szkolenie to świetny prezent firmowy. Zamiast bonów, talonów itp. można w ramach świątecznej premii zorganizować pracownikom właśnie kurs bezpiecznej jazdy. Raz, że to oryginalny prezent, a dwa – przyniesie korzyści i pracownikom, i samej firmie (choćby w postaci mniejszej wypadkowości służbowymi autami).

A tutaj możecie zobaczyć jak Tomasz Kuchar tłumaczy wpływ prędkości samochodu na  drogę hamowania:

Uchwyt na telefon

Zdarzają się rzeczy małe, które cieszą i to jest właśnie jedna z nich. Ja polecam magnetyczne uchwyty dobrych marek, w których na plecy telefonu nakleja się specjalny metalowy krążek (może być schowany np. pod etui), a właściwy, niewielkich rozmiarów uchwyt montuje się jednym szybkim ruchem w kratce wentylacyjnej. To naprawdę działa. I to świetnie! Ale oczywiście rodzajów mocowań i uchwytów są tysiące. Jeżeli obdarowywany ma np. telefon z funkcją ładowania bezprzewodowego, możecie kupić mu uchwyt który obsługuje tę technologię. Wtedy nie będzie musiał za każdym razem podłączać kabla do telefonu. W tym wypadku warto wydać więcej – nawet 100 zł.

Jump starter

Kable rozruchowe są passe. Teraz w modzie są… powerbanki z dołączonymi klemami. Gdy pojawia się problem z uruchomieniem auta, wystarczy podpiąć urządzenie do akumulatora i przekręcić kluczyk w stacyjce. Modele za 160-200 zł będą przydatne raczej wyłącznie w przypadku samochodów z mniejszymi motorami. Za 300-500 zł kupimy już porządny sprzęt uznanej marki, który na jednym ładowaniu pomoże odpalić nawet 10-20 aut.

Dodatkowo Jump Startery służą również jako ładowarki (np. smartfona, komputera czy tabletu), a nawet zasilają kompresory, nagrzewnice czy ekspresy do kawy. A to oznacza, że nie tylko pomagają w awaryjnych sytuacjach, lecz też świetnie się sprawdzą np. na pikniku czy biwaku.

Lego Technics

Każdy dorosły facet ma w sobie coś z małego chłopca. Ja do dziś uwielbiam bawić się z synami Lego. I niecierpliwie wyczekuję momentu, w którym będę mógł sprawić im (a przy okazji sobie) zestaw Technicsa z czymś naprawdę dużym i wyjątkowym. A duńska firma ma teraz trochę tego w ofercie. Wielkie ciężarówki MAC składające się z kilku tysięcy elementów, wyścigowe Porsche, dźwigi i koparki, straż pożarną, poduszkowiec i wiele innych. Ceny zaczynają się od 180 zł, a kończą na… 1600 zł za widoczne poniżej Bugatti Chiron. I to jest superauto, w które warto włożyć hajs!

Konsola do gier + symulator jazdy

1000 zł i wychodzicie obecnie z dowolnego sklepu RTV/AGD z konsolą do gier plus z grą – symulatorem jazdy np. Forza Horizon 4. Dużo? Musicie mieć świadomość, że w tym wypadku nie wydajecie 1000 zł wyłącznie na sprzęt. Tak naprawdę zapewniacie sobie za te pieniądze święty spokój – bo obdarowany jak zahipnotyzowany będzie pokonywał kolejne zakręty, walczył o trofea i udoskonalał swój wóz (bądź zbierał wirtualne dolary na nowy). Możecie mi wierzyć – tego typu gry niebezpiecznie zbliżyły się do rzeczywistości. Tak, jeśli chodzi o grafikę, jak i sposób prowadzenia auta oraz dostarczane emocje.

Inaczej sprawy się mają, jeżeli osoba, której ewentualnie chcielibyście podarować konsolę, nie ma dla was na co dzień zbyt wiele czasu. Istnieje realne zagrożenie, że zaraz po odpaleniu sprzętu, zniknie z Waszego życia na stałe. Na wszelki wypadek nie wspominajcie jej, że w Forza Motorsport 7 można pojeździć Kią Stinger GT.

Profesjonalny symulator jazdy

Doskonały prezent dla tych, którzy już ścigają się w sportach motorowych albo marzą o tym i chcą sprawdzić, jak to jest. Symulator w 100 proc. oddaje warunki panujące na torze i zachowanie samochodu, dodatkowo obok siedzi instruktor, dzięki któremu kolejne okrążenia przejeżdża się szybciej i poprawia styl jazdy. Dwugodzinny indywidualny trening na Ragnarsimulator.pl kosztuje 450 zł, a czterogodzinny – 800 zł. Można usiąść np. za kierownicą wirtualnego wyścigowego Kia Picanto Race.

Kia Platinum Cup

Niektórzy wyznają w życiu zasadę „Albo grubo, albo wcale” i dotyczy to również prezentów. Jeśli tu jesteście i to czytacie, to mam dla Was coś ekstra (a raczej dla tych, których chcecie obdarować) – Picanto w wersji wyścigowej. Dla syna/córki/ojca/teściowej/brata/żony/męża – jak sobie życzycie. Do otwarcia nowego sezonu KIA PLATINUM CUP zostało jeszcze parę miesięcy, więc ten szczęśliwiec zdąży zrobić licencję, podszkolić się, zdobyć sponsorów i generalnie przygotować się do startu w jedynej obecnie serii wyścigowej w Polsce. Kto wie, może w przyszłości wyrośnie z niego drugi Kubica? Więcej na ten temat znajdziecie na oficjalnej stronie KPC: kiaplatinumcup.pl oraz w materiałach na temat wyścigów, które znajdziecie TUTAJ.

Kia to nie tylko samochody…

To także gadżety! Jeżeli zatem ktoś, komu chcecie wręczyć prezent ma auto tej koreańskiej marki to możecie sprawić mu sympatyczny upominek bezpośrednio do auta, lub związany z nim. Oto kilka propozycji:

– Naklejki na Ceeda lub Rio, które wyróżnią auto i nadadzą mu sportowego sznytu. Są idealnie dopasowane do kształtu nadwozia, a ASO pomagają w ich nałożeniu (choć przy odrobinie samozaparcia i czasu, można to zrobić samemu). Dostępne w błyszczącej czerni, błyszczącej czerwieni lub w matowej bieli. Odporne na zjawiska pogodowe, można jeździć z nimi na myjnię samochodową. Komplet do Ceeda kosztuje 427 zł, a do Rio 534 zł.

– Oświetlenie podłoża logo Kia lub GT Line. Widziałem na żywo i zapewniam, że robi duże wrażenie (oczywiście pod warunkiem, że jest ciemno). No i chroni nas przed wdepnięciem w błoto czy kałużę. LED włącza się automatycznie po otwarciu drzwi przednich. Cena: 341 zł

– Wieszak na ubrania. Niby nic, a jednak czasami nie ma gdzie powiesić marynarki czy koszul, które żona wyprasowała w delegację. Porządnie wykonany, z nienarzucającym się logo Kia, montowany i demontowany (kiedy np. ktoś siada na kanapie) dosłownie w ciągu jednej sekundy i jednym ruchem ręki. I na tym polega jego przewaga nad prostymi, chwiejnymi, uniwersalnymi  wieszakami dostępnymi w marketach czy internecie. Cena: 237 zł

– Uchwyt na iPada. Podobnie, jak w przypadku wieszaka na ubranie, mamy tu produkt dopasowany do auta, porządnie wykonany, atestowany, bezpieczny, z regulacją (pochylanie i obracanie) i wejściem na kabel do ładowania. Współpracuje z iPadami 1, 2, 3 i 4 oraz iPadami Air 1 i 2. Cena: 632 zł.

– Nie samymi samochodami człowiek żyje. Czasami lubi wskoczyć na rower czy rolki i wówczas… powspominać sobie, jak to wygodnie i fajnie jest w aucie. Łatwiej będzie mu zapomnieć o zmęczeniu i mękach, jakie cierpi, gdy łyknie sobie wody z eleganckiego, czarnego aluminiowego bidonu Kia. Za 45 zł.

– Breloczek. Czyli pierdoła, ale przecież kluczyk do auta powinien być do czegoś przywiązany. No i ma dwa kolory. I jest wykonany ze skóry łączonej z tkaniną. I ma jeszcze błyszczące czarne zapięcie. I matowe logo Kia. I można go wieszać. I leżeć też może. I w kieszeni się mieści. No jest po prostu super praktyczny. Jednym słowem – wart 37 zł.

– Teraz coś dla dzieci. Puzzle ze Stingerem oraz gra Memo. W pierwszym przypadku mamy dzieciaki z głowy na dłuższy czas bo poskładanie Stingera z 300 elementów to nie takie hop-siup. Gotową układankę możemy wstawić w antyramę i powiesić na ścianie – zawsze to coś oryginalniejszego niż plakat z Ikei i – jakby nie patrzeć – własnoręcznie zrobionego. Z kolei Memory łączy pokolenia – pięciolatek spokojnie może zmierzyć się z 50-latkiem. Gra uczy zapamiętywania i spostrzegawczości – w gąszczu kilkudziesięciu kartoników ze zdjęciami różnych modeli trzeba odkrywać identyczne pary. Ceny raczej skromne: ok. 40 zł za puzzle i 45 zł za Memory.

– Jest coś dla jeszcze mniejszych dzieci! Jednocześnie to mój faworyt, chicior i w tym roku dostanie to ode mnie mój siostrzeniec. Bo uwielbiam gifty, które coś mówią. W tym wypadku jest to: „Może to Mama i Tata będą Cię uczyli chodzić, ale to wujek będzie Cię uczył jeździć”. Skarpety dla dzieciucha, z powłoką antypoślizgową w kształcie bieżnika opon. Czy może być coś bardziej wzruszającego i łączącego pokolenia motoryzacyjnych świrów? Normalnie wydam te 29 zł i się rozkleję.

– Zegarek GT. Tylko 35 sztuk na całą Polskę więc można powiedzieć, że to prezent unikatowy. No dobra, może „unikalny” brzmi bardziej wiarygodnie. Na głównej tarczy logo GT, a na koronce – dyskretne Kia. Porządny mechanizm kwarcowy, skórzany pasek, wodoodporność 5ATM, koperta ze stali nierdzewnej i piękna kolorystyka. 619 zł to bardzo dobra cena.

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zgoda na przetwarzanie danych osobowych

Zgoda marketingowa